wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział XIV

Torres spojrzał na nią zdziwiony. Już prędzej spodziewał się, że Carmen wyjmie pistolet i strzeli mu w łeb, niż, że go pocałuje. Na początku lekko go zamurowało, jednak zaraz zaczął oddawać pocałunki. Poczuł, jak dziewczyna lekko się uśmiecha. Po chwili lekko się od niego odsunęła. 
-Chodź, bo spóźnisz się na trening! - uśmiechnęła się do niego - A wtedy wasz trener chyba mnie zabije, albo przynajmniej będzie kazał robić dodatkowe kółka dookoła boiska! 
-Więc jednak będziesz z nami ćwiczyć? Kocham cię, wiesz? 
-Wiem - cmoknęła go w policzek - A teraz chodź już - pociagnęła go za rękę. W połowie schodów chłopak nagle się zatrzymał. 
-Może jednak zmieniłaś zdanie w kwesti tej koszulki? Skoro i tak masz już buty po Messim... 
-Dobra, daj tą koszulkę - roześmiała się - Juan i tak nie pozwoliłby mi iść w koszulce Barcelony, więc twoja 9 jest lepsza. 
-No właśnie, Juan na pewno kazałby ci ubrać koszulkę ze swoim nazwiskiem. A tak właściwie, to czemu ty masz inne nazwisko niż on? To znaczy też jesteś Garcia, ale czemu nie Mata tylko Fernandez? To znaczy... No kurde, nie umiem tego wytłumaczyć! 
-Nie wiem... - Carmen spuściła oczy i wyszeptała - Tak było napisane w liście, który został znaleziony ze mną w koszyczku. Ines mi o tym powiedziała... Była dla mnie bardzo dobra, troszczyła się o mnie, nie miała nic przeciwko chłopakom, zapraszała ich do nas na ciasto... Ogólnie była chyba jakąś ciocią Pepa Guardioli. Było nam bardzo dobrze, dopóki... - jej dolna warta zadrżała, więc Torres mocno ją przytulił. 
-Nie musisz mówić dalej, jeśli nie chcesz. Przepraszam, że o to zapytałem. 
-Ale ja chcę! Chcę ci o tym powiedzieć! Jeszcze nigdy nikomu o tym nie mówiłam, a wiem, że jeśli teraz skończę już nie będę mogła tego zacząć! - wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać - Miałam wtedy 15 lat, Ines wracała ze stadionu, bo rozmawiała z Pepem o zmniejszeniu kar dla chłopaków, za dosypanie Puyolowi środka na biegunkę do herbaty. Mówiła, że to jeszcze dzieci, muszą się wyszumieć. Wracając do domu, tuż przy stadionie wjechał w nią samochód. Zginęła na miejscu - Carmen załkała krótko, a Torres mocniej ją przytulil - Wtedy z pomocą przyszli mi chłopcy. Wszyscy byli już pełnoletni, więc pomagali mi jak mogli, a  Leo tak jakby mnie adopotował. Mieszkałam u niego, był dla mnie jak brat. Prawdziwy brat, który nigdy nie sprawił mi przykrości i zawsze był dla mnie oparciem w tych ciężkich chwilach. To właśnie on najbardziej się wkurzył, kiedy przyszedł ten list, że odnaleźli mojego brata i mam jechać do Londynu. Potłukł wtedy chyba wszystkie możliwe talerze.  Przecież byłam pełnoletnia, nie mogli mnie do tego zmusić, jednak ja chciałam. Chciałam poznać swojego brata. To była chyba nasza jedyna poważna kłótnia, nie chciał, żebym tam jechała, bo był pewny, że ten twój brat to jakiś stary angielski biznesmen, po prostu nudziarz. Ale ja się uparłam i pojechałam, musiałam, przecież mnie znasz. Jeszcze przed wyjazdem się pogodziliśmy, obiecałam, że będę często dzwonić i tak wylądowałam tutaj. Koniec historii - dziewczyna wszystko wydusiła na jednym oddechu. Kiedy skończyła mówić, szybko otarła łzy, które już spływały po jej policzkach. Nie chciała okazywać swojej słabości. Torres spojrzał na nią ze współczuciem. Wydawała się taka mała bezbronna i krucha, jakby została zrobiona z porcelany, jednak po tym zwierzeniu Torres wiedział, że nigdy nie można oceniać nikogo po pozorach. Chociaż wydawała się taka mała i krucha, w rzeczywistości była najsilniejszą osobą jaką znał. Chociaż tyle przeszła, nie złamała się, dalej potrafiła cieszyć się życiem. Jego rozważania przerwały chałasy dochodzące z dołu, dźwięk otwieranych drzwi, przekleństwo Juana, który chyba się o coś potknął i odgłos upadajacego ciała. 
-Aaaauaaaa! Carooooo! 
-Już schodzę braciszku! - Carmen szybko otarła łzy. 
-A temu co się znowu stało? Chyba lekko podpity - do pokoju wszedł David Luiz w stanie nadającym się do funkcjonowania, śmiejąc się złośliwie. 
-David, co ty mu znowu zrobiłeś? - Carmen również zaczęła się śmiać, nie było już po niej widać, że przed chwilą płakała - Chodźcie, pomożemy mu jakoś, oprócz tego zaraz się spóźnicie! 
-No ale czemu, napił się, to niech sam  sobie radzi... - David dalej marudził, jednak dziewczyna pociagnęła już Torresa za rękę na dół, więc szybko podążył za nimi. Juan właśnie przykładał sobie zamrożonego kurczaka do czoła, gdzie miał poważnego siniaka. Kiedy tylko zobaczył przyjaciół, starał się sprawiać wrażenie całkowicie trzeźwego. 
-O, witajcie, już spakowani na trening? Ja tylko idę po strój na górę i... 
-Nie, nigdzie nie idziesz, ja ci strój przyniosę, a ty szybko doprowadź się do porządku, bo zaraz masz trening. Oprócz tego na pewno ty na pewno nie będziesz prowadził, będzie to robił Torres, bo ty jesteś już lekko wstawiony a Davidowi nie ufam! 
-He he he, mi nie należy ufać, słonko - przesłał jej buziaka a powietrzu - A tak apropo, to kiedy idziemy na naszą umuwioną kawę? 
-Hmm, będzie cieżko Davidku... Byćmoże za... - zaczęła przeglądać kalendarz z miną niezwykle zajętego człowieka - No gdzieś tak na początku przyszłego roku będę miała czas, co ty na to?
-Ej, ty sie nabijasz, prawda? Powiedz, że się nabijasz! 
-Nabijam się, oczywiście, że sie nabijam - David odetchnął z ulgą - Tak naprawdę to wogóle nie będę już miała czasu, żeby się z tobą spotkać - pokazała mu język. 
-Ale jak to? Ale przecież każda dziewczyna...  Większość dziewczyn... Zrobiłyby by wszystko, żeby gdzieś ze mną pójść!!! 
-Ale ja nie jestem każda i nie należę do większości! - powiedziała zaczepnym tonem - Chodźmy już, bo zaraz się spóźnimy! - szybko pocałowała Torresa w policzek i pociągnęła go za rękę do samochodu. David Luiz spojrzał pytająco na Juana Matę. 
-Co on takiego w sobie ma, czego ja nie mam?! - spytał z pretensją. 
-Nie mam pojęcia, też się zastanawiam... No cóż, życzę im najlepszego, jestem tylko ciekawy, czy będą z tego dzieci... - poczłapał do samochodu. Nie widział miny Luiza, który najpierw strzelił facepalma, jednak zaraz na jego twarzy pojawił się podejrzany uśmieszek i zaczął zawierać ręce. Ktoś, gdyby go teraz zobaczył, byłby pewny, że David Luiz niewątpliwie coś knuje. 
~~~~~
Przepraszam za długą nieobecność, cierpiałam na brak czasu połączony z brakiem weny, jednak teraz oficjalnie powracam :) Bardzo dziękuje za komentarze, dzięki wam wiem, że muszę pisać dalej, jesteście kochane <3 Mam nadzieje, że pod następnymi postami też będą komentarze ;* 
PS.: Wszystkiego najlepszego Leo! Chyba pierwszy raz dodaję tutaj zdjęcie, ale to bardzo ważna okazja ;D Oprócz tego wiem, że urodziny były wczoraj Leosiu, nie martw się, nie pomyliłam, po prostu czasu nie było ;> 

9 komentarzy:

  1. Tak tak Carmen i Torres *-*
    Boski rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny ,jak zawsze :) Kolejny chcem z Niallem <3 Możesz też mnie ewentualnie dodać ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie miałam taki zamiar ;) W końcu nasz mały Nialluś musi przestać być Forever Alone ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. po prostu cudowny *_*
    masz wielki talent do pisania :P
    ale co knuje David Luiz??? O.o
    pisz dalej!!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Taaaaaak! Nasze małe zakochańce wreszcie razem <3 I są tacy uroczy *_* Ale co knuje David Luiz??? Hmmmm, dobra, ja się zastanawiam a ty pisz dalej ;*
    Pozdrawiam i miłych wakacji ;D
    An

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba jeden z najlepszych rozdziałów ;) bardzo fajny. David cos knuje? Juz sie boje .... XD

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawi mnie co on tam knuje :D czekam na kolejny i zapraszam na nowy rozdział do siebie somos-tan-felices.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. OMG <3 Cudnie piszesz <3
    W końcu dotarłam do końca, bo nie chciałam wszystkiego "pożerać" na raz <3
    Blog dosłownie cudowny <3
    Zapraszam do mnie: http://es-todo-sobre-el-amor.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Sorki że mnie nb ale wrocilam dziś z wakacji dopiero :P ^^. pysia

    OdpowiedzUsuń