wtorek, 3 września 2013

Ogłoszenie

Niezwykle mi przykro, ale zawieszam bloga :( Po prostu zaczęła się szkoła i nie mam już ani czasu ani weny :/ Oprócz tego zaczęłam pisać książkę i na razie na tym się skupiam ;> Rozdział dodam, jak będę miała trochę wiecej czasu i jakieś ciekawe pomysły ;) Liczę, że nie przestaniecie czytać i jak potem wrzuce kolejny, będzie dużo komentarzy ;D 
Buziaki, wasza Berrunia ;*

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział XXIV

Carmen spojrzała na niego jak na idiotę. 
-Ramos debilu, czy ty chcesz spać w moim łóżku? 
-No jasne, masz podwójne łóżko, co nie? Przecież Juan wszędzie daje podwójne łóżka. 
-Oczywiście, że mam podwójne łóżko, jednak niestety, chyba się nie zmieścisz - pokazała mu język - Strasznie kopię w nocy. 
-Przeżyję, Fer i tak kopie bardziej - stwierdził, jednak zaraz zorientował się, jak to zabrzmiało i sprostował - Spaliśmy razem na jednym zgrupowaniu, jak w hotelu pomylili i dali nam w pokojach podwójne łóżka zamiast 2 pojedynczych. Potem Vicente starał się to jakoś naprawić, ale się nie dało i przez jedną noc musieliśmy tak spać. 
-Taaa, jasne Ramos - Carmen spojrzał na niego takim wzrokiem, że spłonął rumieńcem. Uwielbiał ją, jednak często potrafiła go postawić w dosyć krępującej sytuacji - To może będziesz spał z nim, skoro jest wam razem tak wygodnie? Oprócz tego ja zawsze śpię z psem, więc chyba by ci to nie odpowiadało. Ale za to mamy bardzo wygodną kanapę w salonie. 
-Dobra Fernandez, wygrałaś - uśmiechnął się do niej figlarnie. Czesto się tak do niej zwracał, jednak nigdy nie używał jej drugiego nazwiska, może dlatego, że było takie samo jak jego. Sergio Ramos Garcia. Carmen Fernandez Garcia. To właśnie jego chłopcy chcieli początkowo sklasyfikować, jako jej brata. Szybko jednak stwierdzili, że to absolutnie niemożliwe i dali sobie spokój. Byli zbyt różni, nie tylko pod względem wyglądu jak i charakteru. Jedyne co ich łączyło to upodobanie do Torresa i niechęć względem Ronaldo. Z rozmyśleń wyrwał Carmen dźwięk spłukiwanej wody w toalecie i jęk Sergia. 
-Utopiłeś się w kiblu, Ramos? 
-Nie, ale znowu niechcący utopiłem kluczyki do domu - wyszedł z łazienki z miną zbitego psa. 
-To idź się utop! 
-Tęskniłabyś, skarbie - podszedł do niej od tyłu i położył jej ręce na biodrach. Carmen strząsnęła jego dłonie i spojrzała na niego, jakby rozważała, jaka śmierć będzie najbardziej bolesna. 
-Łapki przy sobie, Ramos, chyba, że znowu chcesz, żeby zostały przytrzaśnięte w drzwiach - uśmiechnęła się złośliwie. 
-Nie mów do mnie per Ramos! To jest bardzo nie miłe!
-A jak mam mówić, per Skarbie? 
-No tak już lepiej, kotku - wyszczerzył zęby w durnym uśmiechu. 
-Dobrze, misiu - posłała mu buziaka w powietrzu - Chodź, pizza zaraz będzie. 
-Niby skąd ty to... - zabrzmiał dzwonek do drzwi - ...wiesz? 
-Czytam w myślach dostawcom pizzy. 
-Taa, jasne, bo akurat ci uwierzę... A tak serio? 
-Tu jest kamerka, głupku - wybuchła śmiechem i poszła otworzyć. Kiedy wróciła do kuchni, Sergio już siedział przy stole a tuż koło niego stał Demon na tylnych łapach, opierając przednie na stole i oblizywał się łakomie, czując smakowitą woń pizzy. 
-O proszę proszę, jakie podobieństwo - Carmen uśmiechnęła się pod nosem, a pies i piłkarz spojrzeli po sobie z odrazą - Jest pizza hawajska i pepperoni, obie XXL, więc chyba się jakoś podzielicie - kolejne pełne rywalizacji i nienawiści spojrzenie. Pies cicho zawarczał. Sergio uważnie otworzył opakowanie pierwszej pizzy i powąchał. Demon, do którego również doleciał zapach, dostał ślinotoku. 
-Pepperoni, moja ulubiona! Caro, skąd ty to wiedziałaś? 
-Nie wiedziałam, ta miała być dla psa - wzruszyła ramionami, a pies posłał mu pełne wyższości spojrzenie - Ale jak chcesz, to możecie się podzielić - wyjęła z szafki trzy tależe, położyła je na stole, po czym oderwała wielki kawałek pepperoni i podsunęła go psu, który spojrzał na nią z wdzięcznością i zaczął jeść. Ramos również sięgnął po kawałek a po chwili z dwóch pizz rozmiar XXL zostały tylko okruszki. Chłopcy tymczasem rozłożyli się na kanapie przed telewizorem. Carmen z głośnym westchnieniem posprzatała po nich, obiecując sobie w duchu, że następnym razem dosypie Ramosowi do picia środka przeczyszczającego. Kiedy dołączyła do nich w salonie, oglądali jakiś film. 
-Ja umieeeeram! Caaaaroooo, zrób jakiś popcorn, proooooszę... - piłkarz jęknął i złapał się za brzuch. 
-Głupek - Carmen usiadła koło niego na kanapie - Skoro umierasz z przejedzenia, to po co ci jeszcze popcorn? 
-Bo chcę, żeby to była przyjemna śmierć - powiedział, po czym obydwoje wybuchli śmiechem. 
~~~~~ 
Trochę relacji na linii Carmen-Ramos-Demon ;) Wiem, że wielkie nudy, ale jakoś nie miałam pomysłu ;> W następnym rozdziale już będzie ciekawiej, bo będzie mecz Real Madryt vs Bayern Monachium ;P Taka tam mała powtórka Champions Leauge z 2012 ;) 

środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział XXIII

Kiedy rano się obudziła, zobaczyła nową wiadomość on Nialla "Znalazłem tego 'twojego' Nialla, cały czas siedział w lodówce ;) ". Z uśmiechem wstała z łóżka i ruszyła na dół. Humor jednak jej się pogorszył, kiedy zobaczyła leżąca na stole kartkę. "Caro, my już jesteśmy na treningu, wrócimy dopiero na kolacje, bo jutro jest jest ten półfinał i musimy porządnie ćwiczyć. Zamów sobie coś, numer do pizzerii wisi na lodówce. Jak chcesz, to zaproś przyjaciół, żebyś się nie nudziła, pozdrowienia, Juan". Zgniotła kartkę w kulkę i wyrzuciła do śmieci. 
-No swietnie, tylko, że wszyscy są zajęci! Nialler i spółka kręcą teledysk, dziewczyny są w szpitalu, Barcelona w Barcelonie, też pewnie trenują... - zaczęła wyliczać. Często, kiedy była samotna, zaczynała mówić sama do siebie. W końcu postanowiła sprawdzić co tam nowego na świecie i weszła ma Twittera. Pierwsze, co jej wyskoczyło, to zdjęcie wstawione przez Ramosa. Przedstawiało obrońcę z nogą w gipsie, uśmiechającego się szeroko. Na dole był podpis "No to w dzisiejszym półfinale raczej nie zagram" a pod nim mnóstwo komentarzy od fanek, jaki to on jest biedny. Strzeliła facepalma i napisała "Brawo wielka sieroto życiowa, tylko ty tak potrafisz Ramos ; *" Zaraz potem ze śmiechem czytała hejty, za kogo ona się wogóle uważa, żeby pisać takie rzeczy. Nagle zadzwonił jej telefon. 
-Hej Caro, nie uwierzysz, ale u nas jest twój pies - po drugiej stronie rozległ się uradowany głos bramkarza Królewskich. 
-Ha ha ha Iker, bardzo śmieszne, naprawdę, posikałam się ze śmiechu. 
-Ale naprawdę, Caro! - Carmen już miała się rozłaczyć, kiedy usłyszała głos Xabiego. 
-Zapytaj się jej, gdzie teraz jest? 
-No ale przecież wiem, że jest w Londynie, u Torresa. 
-Nie jestem u Torresa, tylko u Juana, chociaż nie wiem, po co wam ta wiedza - prychnęła. 
-Dobra, dzięki, wyślemy go z Ramosem, cześć. 
-Zaraz, chwila, co wyślecie z Ramosem? Iker! Xabi! - zaczęła krzyczeć do telefonu, jednak chłopcy już się rozłączyli. Rzuciła więc telefonem o łóżko i wróciła do przeglądu Twittera. Po jakimś czasie stwierdziła, że jest głodna i zamówiła pizzę. Reklamowali się jako najszybsza dostawa w mieście, ale Carmen nie spodziewała się, że już po 15 minutach od zamówienia rozlegnie się dzwonek do drzwi. Otworzyła i zobaczyła uśmiechającego się głupkowato Ramosa z nogą w gipsie. 
-Hej królewno, sorki za najście, ale Fer i Juan mi pozwolili - uścisnął ją mocno - I mamy dla ciebie pewną niespodziankę. 
-Niech zgadnę... Pies się odnalazł? 
-Skąd wiedziałaś? Iker się wygadał, co nie? 
-Czyli... To nie jest ściema? 
-A to wygląda na ściemę? - pokazał jej dłonią obwiązaną zakrwawionym bandażem - Czekaj chwilę, Demo, Dem, chodź tu, Demo, do nogi! - zza rogu ulicy wyszedł wielki czarno-biały Husky cicho powarkując. Kiedy zobaczył panią, zaskomlił jak mały szczeniak i podbiegł do niej. 
-Demon! Chodź tu pieseczku mój kochany, dobry Demonek, dobry - klęknąła przy nim i zaczęła drapać go za uszami - Ale skąd on...? Byłam pewna, że w wypadku...
-Został zgnieciony? Znaleźliśmy nagrania, jak w ostatniej sekundzie wyskakuje z samochodu i ucieka w krzaki, ale nie chcieliśmy ci nic mówić. Był mocno poraniony i kulał na jedną łapę, baliśmy się, że mógł wpaść pod samochód albo umrzeć z głodu. Zobacz - przyciągnął do siebie psa, który, ku zdziwieniu Carmen zachowywał się zupełnie spokojnie - Tutaj, na pysku ma jeszcze blizny po szkle, które musiało się w niego wbić, kiedy wyskakiwał przez szybę. Ale jak może zauważyłaś, urósł od czasu ucieczki. Jest teraz większy, masywniejszy, nabrał mięśni. Nie mam zielonego pojęcia, czym się żywił, ale na pewno nie głodował - uśmiechnął się. 
-Sergio, ja cię po prostu kocham! Dzięki dzięki dzięki dzięki, mega wielkie dzięki! To jest po prostu cud! Już przestawałam wierzyć, że on jeszcze żyje! A mogę zadać jeszcze jedno pytanie? - spytała nieśmiało. 
-Wal, nie obrażę się przecież - Sergio roześmiał się. 
-Jakim cudem on cię jeszcze nie zagryzł? 
-Po prostu, pogryzł mnie, pokazał, kto tu rządzi i dał mi spokój - Sergio roześmiał się - Pogryzł też Ikera i Xabiego, innych już nie, bo bali się do niego zbliżyć. O ile dobrze pamietam, z Messim i chłopakami też tak było. Jak cię ugryzie a ty go ochrzanisz, to nie będzie cię jakoś lubił, nawarczy na ciebie i tak dalej, ale już będzie się ciebie słuchał. Zobacz, Demon! Demo, chodź tu! - pies z cichym powarkiwaniem ruszył w jego stronę. 
-Demo, chodź tu do mnie, Demo! - kiedy Carmen go zawołała, pies podniósł głowę, zaczął wesoło merdać ogonem, podbiegł do niej i położył łeb na jej kolanach, patrząc na nią z uwielbieniem. Carmen zaczęła go głaskać i tulić, zapominając o czekającym Sergio. 
-Ekhem, nie chcę przerywać takiej pięknej i romantycznej sceny, ale Caro! Ja jestem głodny! Masz coś do jedzenia? 
-Zaraz powinna być pizza, zaczekaj chwilę. Możesz pójść na górę się rozpakować. Fer ci powiedział, gdzie będziesz mieszkał? 
-No cóż Carotko, liczyłem, że to ty mnie przygarniesz - uśmiechnął się cwaniacko - Masz chyba podwójne łóżko, no nie? 
~~~~~
Mega wielka nuda, więc jest kolejny rozdział XD Jeśli chodzi o psa, to postanowiłam go jednak "odratować", więc jest ;) Jeśli ktoś się zastanawia, czy Ramos namiesza, to tak, namiesza i to bardzo ;* Nie mam zamiaru jeszcze kończyć tego bloga, mówię, że już powoli będzie się kończył, ale to tak baaaaardzo powoli ;> 
PS.: Znalazłam (a dokładnie ukradłam z pewnej stronki na fb ;> ) to piękne zdjęcie ;* Mały Nando *-*

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział XXII

Liza szybko opuściła salę, zasłaniając się trzymanymi w ręku papierami. Płakała. Może i spotkała swoich idoli, ale to spotkanie nie wyglądało tak jak miało. Przecież z Louisem tylko się wygłupiali, nikt z nich nie wziął tego na poważnie. No właśnie, nikt z nich, ale Niall tak. A najgorsze było to, że jak na niego spojrzała, chyba się zakochała. Zakochała się bez granic w całkiem obcym chłopaku. W sumie to nie powinno być nic dziwnego, w końcu była directionerką, kochała ich już wcześniej, ale to było co innego. Teraz po prostu pokochała go jak normalnego chłopaka. A najgorsze było to, że raczej już nigdy go nie spotka. W tej chwili nie zastanawiało jej nawet, skąd chłopak znał jej imię. Carmen podążała wzrokiem za oddalającą się przyjaciółką. Miała ochotę porządnie ochronić Nialla, za to, że się wtrąca, jednak spojrzawszy na niego, stwierdziła, że nie będzie go już bardziej dołować. Stał przed nią, kompletnie wypruty z sił, zupełnie jakby przed chwilą przebiegł maraton. 
-Chodź Caro, odwiozę cię do domu, już późno, mogę ci potem wysłać smsa, jak z Harrym. Albo Lou ci wyśle, bo z pewnością zostanie tutaj - westchnął i spojrzał z wrogością na przyjaciela. Carmen chciała oponować, jednak stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli już nie będzie się przeciwstawiać. Niall i tak wyglądał na zmęczonego. Ruszyli do samochodu, kiedy Carmen sobie o czymś przypomniała. 
-Niall, możemy jeszcze kogoś podwieść? To jest po drodze. 
-Jasne, nie ma problemu - westchnął - Dziękuje, że pozwoliłaś, żebym cię odwiózł... 
-Ale... Niall, to ja dziękuje! Czekaj chwilę... - wystukała numer - Siema, nie potrzebujecie może podwózki? 
-Więc już nie jesteś na mnie zła? Bo... Ty wiesz, że strasznie mi głupio, no nie? - w słuchawce dało się słyszeć zawstydzony głos Annie. 
-Spoko Ann, nic się nie stało, już nic nie pamiętam - Carmen się roześmiała. 
-Ach, to dobrze - Annie odetchnęła z ulgą - To czekające jeszcze chwilę, pokuśtykam po Lizę i zaraz idziemy. Gdzie jesteście? 
-Czekamy pod szpitalem, cześć - rozłączyła się i spojrzała na przerażonego Nialla - No co? 
-Czy ta Annie to siostra Liz? 
-Tak, a czemu się pytasz? Coś nie tak? - Carmen przyjżała mu się uważnie. Chłopak zbladł. 
-Nie, po prostu... 
-Po prostu ci głupio, że byłeś dla niej taki chamski. Widziałeś, że płakała przez ciebie, tak? 
-Nie, to nie tak... - rozmowę przerwało im przyjście sióstr. Annie z nogą owiniętą bandażem kuśtykała do samochodu o kulach. Mimo to na jej twarzy gościł uśmiech. 
-Siema, rozwaliłam sobie kostkę, grając w nożną z Draco - odpowiedziała na pytający wzrok przyjaciółki. 
-Znowu - Liza westchnęła teatralnie - A ja jak zawsze muszę ci pomagać.
-No kurde, Liz, nie moja wina! Gdybyś ty sobie coś zrobiła, to też bym ci pomogła! 
-Taa, tylko raczej nie da się nic zrobić podczas śpiewania! 
-Przepraszam, podacie adres? - do rozmowy z niechęcią wtrącił się Niall. 
-Po prostu podrzuć nas do stacji metra, dalej już damy sobie radę - Annie uśmiechnęła się do niego - Naprawdę, mam już niezłą wprawę w chodzeniu o kulach. 
-Ale to podobno po drodze... Serio, nie ma problemu, po prostu dajcie adres. 
-Dobra, wielkie dzięki - Annie uśmiechnęła się promiennie. 
-A jaką rasę psa macie? Bo ja miałam huskiego, ale... - Carmen zaczęła drżeć dolna warga, Niall położył jej rękę na ramieniu. 
-Mamy Westa, West Highland White Terrier, nazywa się Draco. Dostałyśmy go na gwiazdkę, kiedy ja miałam 16 lat a Liza 14 i miała fazę na Harrego Pottera. Chyba nie muszę mówić, że to ona wybierała imię - dźgnęła Lizę, która chwilę się dąsała, jednak zaraz obydwie wybuchły śmiechem. 
-A teraz ile on ma lat? 
-No tak coś koło 5. 
-I dalej grasz z nim w piłkę? - Annie przytaknęła - I on to lubi? 
-Nooooo... 
-Zależy kiedy, czasami lubi z nią grać a czasami po prostu ma ją gdzieś i idzie sobie do mnie, posłuchać muzyki - Liza pokazała siostrze język - Ten pies ma chyba rozdwojenie jaźni, serio, ogląda z nią mecze, gra w piłkę i słucha ze mną One Direction i Little Mix! 
-I też kocha Louisa, co nie? - spytał uszczypliwie Niall, wyraźnie akcentując słowo "też". 
-A żebyś wiedział, że tak - Liza pokazała mu język - Stań tutaj, to po drugiej stronie ulicy, tam już same dojdziemy. 
-Ale jest już ciemno, podwiozę was. 
-Nie dzięki - prychnęła - Myślisz, że jesteśmy małymi dziewczynkami i ktoś nas porwie? Przestań rycerzyć! 
-O to się nie boje, po co niby ktoś miałby cię porywać? Same z tobą kłopoty, bardziej boję się, że Annie sobie jeszcze pogorszy z tą nogą - odparł spokojnym tonem. Liza zaczęła szybciej oddychać, jak lwica przygotowująca się do skoku. Annie spojrzała porozumiewawczo na Carmen. Zaraz będzie się działo. Jednak dziewczyna chyba zmieniła plany. Ostatni raz spojrzała z wyższością na Nialla i ruszyła w stronę domu, nie oglądając się za siebie. 
-No to już chyba będę się żegnać - Annie westchnęła teatralnie - Takie życie starszej siostry narwańca. Cześć Caro, pa Niall, pozdrówcie ode mnie chłopaków - wyskoczyła z samochodu w ślad za siostrą i już jej nie było. 
-Za co ty jej tak bardzo nienawidzisz? Co ona ci takiego zrobiła? - Carmen spojrzała na chłopaka z pretensją. 
-Wcale jej nie nienawidzę... 
-Tylko? - Niall nie odezwał się, spuścił tylko głowę. Dalszą drogę pokonali w milczeniu. Kiedy podjechali pod dom Juana, Carmen jeszcze raz spojrzała na przyjaciela. 
-Nie jesteś tym Niallerem, którego poznałam. Gdzie podział się ten słodki, zabawny, uroczy i wiecznie głodny Niall ? Szybko go znajdź, bo na razie zachowujesz się jak jakiś cham, buc i prostak, a przecież taki nie jesteś. Chyba, że to jesteś prawdziwy ty... W takim razie nie chcę cię znać! - trzasnęła drzwiami i ruszyła do domu, pozostawiając zaskoczenego Nialla sam na sam z wyrzutami sumienia.
~~~~~ 
Jakoś nagle zrobiło się wiecej komentarzy a ja się nudzę, więc szybko napisałam i wrzucam ;> Blog chyba będzie się już niedługo kończył, ale mam zamiar szybko założyć kolejny ;) To na razie tyle, bohaterowie będą jak tylko dostanę się do komputera ;*

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział XXI

Carmen ze strachem wbiegła na izbę przyjęć. 
-Dziendobry, czy jest już może doktor Lucas Rodriguez? 
-Czy była pani umuwiona na wizytę? Oprócz tego, doktor Rodriguez przyjmuje tylko klientów VIP, a sądząc po pani wyglądzie, do klientów VIP raczej pani nie należy - pielęgniarka spojrzała na nią z wyższością. Carmen lekko się zaczerwieniła, jednak starała się tego nie okazać. 
-Czyżby? Pani Fernandez Garcia przed chwilą wysłała mi wiadomość, abym przyjął jej przyjaciela - Luca niespodziewanie stanął za nią, ratując tym samym z opresji - Torres? - spytał bezgłośnie. Dziewczyna niezauważalnie pokręciła głową - W takim razie zapraszam do gabinetu numer 12, pani przyjaciel będzie wiedział, jak trafić, nieprawdaż? 
-Z pewnością, zaraz go o tym poinformuje - wystukała wiadomość do Louisa "Ja już czekam, gabinet nr 12, spoko lekarz, mam do niego pełne zaufanie, bądźcie szybko, bo czekam ;* ". Zaraz dostała odpowiedź "Jesteśmy już na parkingu, zaraz będziemy, tylko Hazza się boi, że to będzie bolało :/ ". Szybko odpisała "Nic nie będzie bolało, mi ten lekarz nastawiał połamane żebra i nic nie bolało, to jest ze znieczuleniem ;) Jeśli będzie chciał, mogę go trzymać za rękę ;> ". Wrzuciła telefon do torebki i ruszyła za Lucą do jego gabinetu. 
-Więc właściwie co takiego się stało? Co to za przyjaciel? 
-Harry... Ma złamaną rękę, ale to tak poważnie, ogólnie kość na wierzchu, te sprawy... 
-Okey, czyli trzeba ze znieczuleniem, bo będzie nastawianie i zszywanie - Luca zaczął mruczeć do siebię. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. 
-Puk puk, możemy wejść? - zapytał zza drzwi Louis. 
-Właźcie głupki - Carmen powitała go ze śmiechem i mocno przytuliła, Lou i reszta zawsze i niezależnie od sytuacji, potrafili poprawić jej humor samym pojawieniem się - A Hazza gdzie? 
-Na korytarzu, już idzie, tylko ostrzegam, panie doktorze, że musieliśmy mu dać Aviomarin, bo za nic w świecie nie chciał jechać, strasznie boi się igieł. 
-Skąd my to znamy - Luca ze śmiechem szturchnął Carmen, która zrobiła obrażoną minę - I nie mów panie doktorze, tylko po prostu Luca, bo jak tak mówisz, to czuję się staro. 
-Ale czemu mu daliście Aviomarin? Ma chorobę lokomocyjną? - Carmen była zbyt ciekawa, aby dalej się dąsać. 
-No bo mu zawsze po Aviomarinie tak lekko odbija i tylko dlatego udało nam się jakoś zawieźć go do szpitala. Zresztą sama zobaczysz... 
-Dobra, idę po niego, a gdzie on jest? 
-Na korytarzu w tłumie fanek, Liam ma go pilnować. 
-Dobra, idę po niego - kiedy wyszła na korytarz od razu zauważyła Wielki tłum dziewczyn otaczający Harrego i Liama. Kiedy tylko Hazza ją zobaczył, od razu do niej pomachał. 
-O, Caro, hej, wiesz, że widzieliśmy lisa? Przebiegł nam drogę a potem wspiął się na drzewo i zaczął zżerać orzechy! 
-Tak Harry, oczywiście, to był lis, to wcale nie była wiewiórka - Liam poklepał przyjaciela po ramieniu i spojrzał znacząco na dziewczynę - Carmen, mogłabyś zaprowadzić go do lekarza? Bo ja tu nie mogę zostawić naszych fanek samotnych - puścił oko jednej z fanek, która prawie zemdlała. 
-Spoko, chociaż nie mam pojęcia co one w tobie widzą - prychnęła - Chodź Harry, opowiedz Lou o tym pięknym lisie, którego widziałeś - pociagnęła Harrego do gabinetu a ten potulnie jak baranek podreptał za nią. Oprzytomniał jednak, kiedy tylko znaleźli się w gabinecie. 
-Caro, jak mogłaś, ty zdrajco krwi! Lou, przecież mówiłem, że nie chcę do lekarza! Wypuśćcie mnie, ręka już mnie prawie nie boli! 
-Spokojnie młody człowieku, wszystko będzie dobrze, połóż się tutaj i zaraz dostaniesz zastrzyk ze znieczuleniem - Luca uspokajająco położył mu rękę na ramieniu. 
-Zastrzyk? Jaki zastrzyk? Ale gdzie? 
-Harry! Kładź się tam, dostaniesz zastrzyk w dupę, zaśniesz sobie i wszystko będzie dobrze! - Carmen już straciła do niego cierpliwość - Zachowój się jak facet a nie jak baba! - twarz Harrego spłonęła rumieńcem. Natychmiast położył się na leżance i spojrzał wyczekująco na Lucę. 
-Okey, poczekajcie na zewnątrz, to potrwa pewnie około godziny, może szybciej. A, i jeszcze jedno, starajcie się nie zwracać uwagi na krzyki - mrugnął porozumiewawczo do Carmen. Gdy wychodzili, towarzyszyły im krzyki Harrego. 
-Auuuu! Ale nie w dupę! Mój biedny zadek, moja biedna piękna pupcia, co ty mi zrobiłeś?! Czemu wbiłeś mi to mega wielkie okropne coś w tyłek?! 
-Nie przejmuj się, zaraz odpłynie, zawsze tak jest, nic strasznego mu się nie dzieje - dziewczyna uśmiechnęła się pocieszająco. 
-Nie, ja się nie martwię, po prostu myślę... - Louis otrząsnął się z zamyslenia. 
-A jak to się stało? 
-W sensie złamanie ręki Hazzy? No bo wydurnialiśmy się na próbie do koncertu na takim dziwnym czymś, że niby lataliśmy no i zaczęliśmy się nawalać na takie piankowe makarony i to coś się zerwało i Harry spadł... 
-Co?! A jaka to była wysokość? 
-No jakieś 5 metrów chyba... 
-Zrzuciłeś Harrego z 5 metrów? Ty myślisz wogóle? Powinieneś się cieszyć, że na ręce się skończyło! 
-No ale to nie moja wina! To po prostu tak samo! - próbował bronić się Louis, nagle jednak zwrócił wzrok na przechodzącą obok dziewczynę - Ej, patrz jaka laska! 
-Lou, może łaskawie opanujesz swoje dzikie zapędy i... O, hej Liza! - 
-Caro? Hej, siema, co tam u ciebie? - Liza podniosła głowę z nad papierów które trzymała i uśmiechnęła się. 
-Wszystko dobrze. Masz może chwilkę? Bo ktoś chciałby cię poznać... 
-Chwilkę chyba mam, pomagam właśnie mamie z Annie, bo znowu sobie coś zrobiła, ale na chwilkę chyba mogę - uśmiechnęła się promiennie - To kto chciałby mnie poznać? Czy to...? 
-Tak, pewien dziwny ludź zwany Louisem Tomlinsonen, stwierdził, że jesteś niezłą laską - Carmen puściła jej oko. 
-Ojej... - Liza spłonęła rumieńcem - To... Myślisz, że mogłabym zrobić sobie z nim zdjęcie? 
-Lou, chodź tutaj! - Louis ani drgnął zaczytany w magazyn wędkarski - Lou, patrz, Liza ma marchewki! 
-Marchewki? Gdzie marchewki? - spojrzał na Lizę, która próbowała się nie roześmiać - Och, witam piękną panią, więc nazywasz się Liza, tak? Mógłbym prosić o numer? 
-Mogłabym prosić o autograf i wspólne zdjęcie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Liza. 
-Wspólne zdjęcie oczywiście, ale autografu ci nie dam, ponieważ liczę na kolejne spotkanie - uśmiechnął się czarująco - Dasz się gdzieś zaprosić, piękna? No weź, nie daj się prosić - położył jej rękę na ramieniu. 
-Ja... - spojrzała na Carmen, która przytaknęła - Z przyjemnością! - zarzuciła mu ręce na szyję i mocno uścisnęła - Wow, nie wierzę, że to dzieje się naprawdę! Słynny Louis Tomlinson chce mnie gdzieś zaprosić! 
-To uwierz, ja... - przerwało mu nagle wejście Nialla. 
-Hej Caro, ja... - spojrzał na Louisa i Lizę, którzy natychmiast się od siebie odsunęli - Lou, przypominam ci tylko, że masz dziewczynę. Nie rań Liz, ona na to nie zasługuje - spojrzał smutno na Lizę, której mocniej zabiło serce. 
~~~~~
Kolejny rozdział zadedykowany dla mojej kochanej Selevatic Gomez ;* Szkoda tylko, że pod poprzednim był tylko 1 komentarz... 

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział XX

Siedzieli na łóżku, oglądając szkice. Były bardzo podobne do zdjęć, z których zostały zrobione. 
-Pamiętasz może, gdzie były robione? 
-Tutaj Demon jest mały, a teraz ma... Miałby prawie 2 lata, więc to musiało być... Wiem! To był wspólny wyjazd na Ibizę i świętowanie mojej 18! Leo nie mógł jechać, bo miał problemy rodzinne, jego mama poważnie zachorowała - zasmuciła się - Ale i tak było fajnie, codziennie dzwonił na skype i gadaliśmy chyba ze 2 godziny. Ale skąd ty masz te zdjęcia? 
-Nooooo, z Twittera Sergio... 
-Z Twittera Ramosa? Ale skąd on je miał? 
-No przecież był z tobą na wakacjach, mógł robić te zdjęcia i wrzucał je na Twittera. 
-Myślałam, że ty nie masz konta na Twitterze. 
-Bo nie mam. 
-Więc? 
-Sergio ciagle mi marudził, że mnie nie ma, więc wysyłał mi mnóstwo zdjęć. A potem po prostu stwierdził, że poco ma mi je wysyłać, skoro są na Twitterze i mogę sobie ściągnąć z Twittera. 
-Miałeś z nami jechać? - przytaknął - Juan też? 
-Nie, on nie. 
-Szkoda, poznałabym swojego brata! 
-Ale nie wiedziałabyś, że to twój brat, więc w sumie na jedno wychodzi - szturchnął ją łokciem. 
-A ty? Czemu nie pojechałeś? 
-Kontuzja - skrzywił się - Złamałem łękotkę i musiałem mieć operacje kolana. A potem byłem uziemieny przez 2 miesiące. A pamiętasz to zdjęcie, jak leżysz z Sergio na łóżku i gracie w jakieś gry na playstation? - Fernando chciał zmienić temat. 
-Tak, graliśmy wtedy w jakieś wyścigi, a co? 
-A nic, to zdjęcie było potem w milionach gazet, przez to Pilar z nim zerwała. 
-Było w gazetach? Jak to? Czemu chłopcy mi o tym nie powiedzieli? 
-Ramos nie chciał. Powiedział, że to jego wina, że ty nigdy nie chciałaś rozgłosu. Już wystarczająco się tym przejmowałaś. 
-Ale dalej nie rozumiem... Czemu było z tego takie wielkie halo? Przecież nie całujemy się tam ani nie robimy niczego nieprzyzwoitego...
-Hmmm, zastanówmy się, może dlatego, że Sergio jest tam w samych bokserkach a ty w jego koszulce? Nie sądzisz, że to wygląda, lekko podejrzanie? - spytał z bólem w głosie. Carmen jak poparzona odsunęła się od niego i wstała z kanapy. 
-Przepraszam bardzo, było tam strasznie ciepło a ja byłam w jego koszulce, bo niezwykle rozgarnięty Jordi zabrał klucz do pokoju i poszedł sobie z resztą na łódkę! 
-Byłaś w pokoju z Jor... 
-Nie przerywaj mi! - huknęła na niego - Mieliśmy osobne łóżka! Oprócz tego to mój przyjaciel, a ja jestem wolnym człowiekiem i mogę robić co chcę! A po drugie, wtedy nawet mnie nie znałeś, jak możesz być o mnie zazdrosny? A może to o Ramosa jesteś zazdrosny, co? Twój kochany przyjaciel Sergiś? - spytała uszczypliwie. Wtedy Torres nie wytrzymał. Równie energicznie zerwał się z łóżka, jednym susem dopadł do Carmen. Przygwoździł ją rękawi do ściany i zaczął zachłannie całować. Początkowo się wyrywała, jednak po chwili zaczęła oddawać pocałunki. Kiedy w końcu się od siebie oderwali, Fernando uśmiechnął się do niej. 
-Jest takie stare egipskie przysłowie, które mówi, że jeśli kobieta jest zła, to trzeba zamknąć ustami jej usta i trzymać tak długo, aż złość zamieni się w namiętność. 
-Więc muszę częściej się złościć - odwzajemniła uśmiech - Mówił ci już ktoś, że zajebiście całujesz? 
-Nie, będziesz pierwsza. 
-Nie będę - pokazała mu język i uciekła. 
-Wracaj tu! Ej nooooo! To było chamskie! 
-Zmuś mnie! 
-A bardzo chętnie! Przygotuj się na totalną porażkę! - zaczął biegać za nią po pokoju. Carmen uciekając, zaczęła rzucać w niego różnymi walającymi się po podłodze ciachami. Kiedy jednak amunicja się skończyła, nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. 
-Wiesz, jak to musi epicko z boku wyglądać? 
-Nie wiem, nie patrzę na to z boku, ale z pewnością musi to wyglądać dziwnie - roześmiał się, lecz nagle spoważniał - Ej, zaraz chyba przyjdzie ta Clarice czy jakoś tak! A ty masz mi pomóc się jakoś ładnie ubrać! 
-Poprawka, mam spróbować ci pomóc, bo będzie cieżko pomóc komuś, kto generalnie jest brzydki - ze śmiechem pokazała mu język. 
-No cóż, tobie z pewnością się uda - uśmiechnął się czarująco, a Carmen zmiękły kolana. Znowu. Chociaż widzi go teraz codziennie, dalej tak dziwnie reaguje na jego uśmiech. Chyba się od niego uzależniła. 
-No to pokaż, jakie masz czyste ciuchy, bo w brudnych chyba nie pójdziesz. 
-Ale czemu nie? Przecież... 
-Nie! Nie ma mowy! Masz zrobić dobre wrażenie, więc nie możesz śmierdzieć albo chodzić w brudnych ciuchach! Nie pozwolę, żebyś zrobił Juanowi wiochę! Gościu, on tu się się stara o dziewczynę, a ty chcesz mu wszystko zepsuć? Jak ty byś się czuł, gdybyś to ty zaprosił dziewczynę na kolacje, a, na przykład Juan albo ja, łazilibyśmy po domu w dresie albo piżamie? 
-Masz ładną piżamę - wyszczerzył się. 
-I z całego mojego wywodu zrozumiałeś tylko to, prawda? - Carmen strzeliła facepalma. 
-No bo jakoś tak specjalnie cię nie słuchałem... 
-Głupek! - walnęła go poduszką. Fernando chciał odpowiedzieć, jednak przerwało mu wejście załamanego Juana - Juan, co się stało? 
-Clarice jednak nie będzie... 
-Nie martw się, pewnie po prostu ma zajęcia albo coś, przyjdzie innym razem... - Carmen próbowała go jakoś pocieszyć, jednak bez przekonania. Wiedziała, że dziewczyna celowo unika spotkania z jej bratem. 
-Stary, odpuść ją sobie, ona po prostu bawi się twoimi uczuciami. Jest tyle fajnych dziewczyn, a ty zakochałeś się w jakiejś idiotce? - Fernando ze współczuciem poklepał go po ramieniu. Juan schował twarz w dłoniach, starając się zamaskować spływające mu po policzkach łzy - Stary, ty płaczesz? Ty serio płaczesz? Wow, pierwszy raz widzę płaczącego faceta! - Carmen spojrzała na niego z dezaprobatą, gdyby wzrokiem można było zabić, Fernando leżałby teraz bez życia na podłodze. 
-Juan, nie martw się, płacz nie sprawia, że przestajesz być facetem - przytuliła go mocno. 
-Ale rozmazanu tusz do rzęs już tak - Fernando znowu wtrącił się do rozmowy, jednak Carmen tym razem go zignorowała. 
-Jeśli musisz - płacz. Czasem warto wypłakać łzy do końca, tylko wtedy powróci uśmiech. 
-Ale ta zasada chyba dotyczy dziewczyn - Torres wyszczerzył zęby w uśmiechu. 
-Jeszcze jedno słowo, a mój trampek wyląduje miedzy twoimi nogami! 
-Ale ty jesteś w balerinach, bua ha ha! 
-To po trampki zaraz pójdę!
-Dobra, dobra, już przepraszam... - zrobił skruszoną minkę - Ej, czy to nie twój telefon dzwonił? 
-Aaaa, mój telefon! Dobra, tylko gdzie on jest... - Carmen zaczęła przeszukiwać kieszenie. 
-Nie leży gdzieś na łóżku? 
-Tak, jest, dzięki, musiał mi wypaść!- odebrała dzwoniący już od dobrej chwili - Halo? 
-Siema Caro, tu dzwoni Lou, mam 2 wiadomości, jedna dobra, druga zła. 
-Dawaj dobrą na początek, chociaż znając was, nie będzie dobra. 
-Dobra jest taka, że wbijamy do ciebie, a zła, że tylko na chwile! 
-Raczej odwrotnie... 
-Co mówiłaś? Nieważne zresztą, po prostu potrzebujemy kogoś, kto wytłumaczy Hazzie, że ze złamaniem otwartym trzeba iść do szpitala! 
-On ma złamanie otwarte? - Carmen zbladła - Na pewno? 
-No raczej tak, bo mu tak jakoś dziwnie kość z ręki wystaje... 
-Jedźcie od razu do szpitala, będę za 5 minut. 
-Co się stało, czemu do szpitala? - Juan spojrzał na nią dziwnie.
-Harry ma złamaną rękę, ale tak porządnie, złamanie otwarte! 
-No i co z tego? 
-To z tego, że nie chce jechać do lekarza!!! 
-Zaraz, on ma złamanie otwarte i nie chce do lekarza? Co za debil, on się może wykrwawić. A nie zadzwonili po karetkę? 
-Nie wiem, ale muszą wejść na oddział dla VIPów, bo tylko tam przyjmuje Luca! 
-Okey, spoko, ogarniam, a masz do niego numer? To może wyślij mu smsa, jeśli tylko jemu ufasz - uśmiechnął się. 
-Fer, kocham cię po prostu! - mocno go uścisnęła. 
-Też cię kocham, księżniczko, ale proszę cię, jedźmy już, skoro to takie ważne - ze śmiechem pociągnął ją za rękę - Juan, zajmujesz się dzieciakami? 
-Tak, jasne, teraz oglądają chyba bajkę - westchnął. 
-Nie martw się braciszku, znajdziemy ci jakąś fajną dziewczynę, też będziesz miał własne bachorki - ucałowała zatroskanego brata w policzek i już jej nie było. 
~~~~~
Jakiś taki nijaki ten rozdział, tak jakby o niczym, nie podoba mi się, ale chciałam coś dodać :/ Bohaterowie pojawią się już niedługo, obiecuję ;)

piątek, 26 lipca 2013

Rozdział XIX

Kiedy dojechali pod dom sióstr Evans, Liza im otworzyła. 
-O, siema, Annie jest w pokoju z małymi i mamą. Teraz ona i Nora bawią się lalkami a mama czyta Leosiowi. Normalnie momentalnie się w nim zakochała. Wejdziecie? 
-Jasne, w końcu musimy odebrać dzieciaki. Nie sprawiają problemu? 
-Nie, no co ty, spokojnie zjedli zupkę, mama jest nimi zachwycona, od razu zaczęła nas męczyć, kiedy my będziemy miały własne dzieci. A ja, przynajmniej na razie, sie nie spieszę - roześmiała się - Jak będziecie kiedyś chcieli, to chętnie sie nimi zajmiemy. Aha, i jeszcze jedno, Annie już zrobiła sobie z nimi mnóstwo zdjęć, mam nadzieje, że ci to nie przeszkadza - zwróciła się do Torresa. 
-Spoko - uśmiechnął się do nie niej - A zaprowadzisz nas do Annie? 
-Tak, tak, jasne - zaprowadziła ich do niebieskiego pokoju, całego obklejonego plakatami Chelsea. Rownież pościel była z Chelsea a rolę zasłony odgrywała powieszona w oknie flaga - Hej Annie, przyprowadziłam ci gości! 
-Czego znowu chcesz? Znowu 'podobno' przyszedł David Luiz? 
-Nie, tym razem Fernando Torres i Juan Mata! 
-Spadaj! - Annie rzuciła w siostrę poduszką, która się uchyliła. 
-No... Siostrzyczko, nie wierzysz mi? 
-Nie! Wyjdź w tej chwili! Liza, przeszkadzasz mi! 
-Hej Annie! - Carmen podeszła do bawiacej się z Norą koleżanki. Mała od razu sie do niej przytuliła. 
-Ciocia Carosia! 
-Hej bomblu, a Leo gdzie? 
-Hej Carmen, siema chłopaki - speszona Annie machinalnie poprawiła włosy - Przepraszam, ale Liza prawie ciągle robi mi takie numery... Leo jest z mamą w salonie, czytała mu bajkę. 
-Dzięki wielkie, bo niektórzy - tu spojrzała wymownie na Torresa - zapominają o swoich dzieciach i porzucają je w tłumie napalonych fanek. Na szczęście ty ich znalazłaś! Więc, żeby ci się odwdzięczyć, mamy dla ciebie bilety na mecz! Ale nie takie zwykłe bilety, będziesz siedziała z nami na ławce rezerwowych! Plus jeszcze jakaś randka z Davidkiem - puściła jej oko.
-Noooo, tylko tak właściwie, to Liza znalazła dzieciaki i się nimi zaopiekowała. Ja po prostu, jak rozpoznałam, czyje to dzieci, to przejęłam je od niej... To ona powinna dostać nagrodę, nie ja... - po tym stwierdzeniu, zapadła cisza, którą w końcu przerwała Carmen. 
-Ona by się z biletu na mecz raczej nie ucieszyła - stwierdziła dobitnie - Ale jej też trzeba jakoś podziękować skoro to ona się nimi zajęła - w jej głosie było słychać urazę, którą starała się zamaskować. Annie spuściła głowę. Wiedziała, że zawiodła ludzi, którzy może, za jakiś czas, staliby się jej prawdziwymi przyjaciółmi. 
-Nora, chodź, idziemy skarbie - Torres wziął dziewczynkę za rękę - A ty w środę o 20:45 przy wejściu na stadion. W końcu też nam pomogłaś, szkoda tylko, że dla własnego zysku... - wyszli z pokoju i poszli do salonu, gdzie doktor Evans czytała Leosiowi bajkę o hipopotamie, który poszedł do dentysty. Chłopiec miał taką minę, jakby współczuł hipopotamowi z całego serca. Na widok ojca szybko się rozchmurzył. 
-Cia cia! Cia cia i ujek! I ciocia Cajo! 
-Hej bomblu - tata czule potarmosił jego brązowe loczki - Musisz przestać nazywać mnie cia cia, tylko tata, powtórz, tata. 
-Cia cia! He he, cia cia!
-Fer, on umie mówić? Nie wiedziałem, że umie mówić! 
-Też nie wiedziałem, chyba dzisiaj zaczął. 
-Tak, zaczął dzisiaj mówić. Widać czytanie ma na niego dobry wpływ - lekarka uśmiechnęła się z dumą - Jego pierwsze słowo to Cajo, nie mam tylko pojęcie, co oznacza. 
-Caro, czyli Cajo to ja, prawda szkrabie? - mocno przytuliła chłopca - Śmieje się jak Piotr Żyła, będzie skoczkiem narciarskim! 
-Nieeee! Będzie piłkarzem jak tatuś! I będzie grał w Barcelonie jak mamusia! 
-To Olalla kiedykolwiek... Osz ty! - zdzieliła go w ramię, kiedy dotarł do niej sens jego słów. 
-Ejejej, może nie będziecie się kłócić teraz? - Juan patrzył na nich z naganą - Niezwykle dziękujemy pani za opiekę, nie wiemy, jak moglibyśmy się pani odwdzięczyć -jak prawdziwy gentelman pochylił się i pocałował ją w rękę - Jeśli kiedykolwiek moglibyśmy pomóc... 
-Juan, a jak Clarice, czeka w domu z obiadem, prawda? Widać, że ciąża jej służy, po prostu promienieje. A ty będziesz takim dobrym ojcem, na pewno lepszym niż Fer, jesteście razem tacy uroczy!
-Caro, ale co ty... - nie dokończył, bo Fernando z całej siły nadepnął my na stopę. 
-No właśnie, kiedy poród? Już niedługo, prawda? Więc nie powinniśmy zostawiać jej w domu samej! Szybko chodźmy! - praktycznie wyprowadził go z domu sióstr. Kiedy byli już w samochodzie, Torres nie wytrzymał - Stary, co ty robisz, zarywasz do jakiejś starej kobiety, która jeszcze ma męża? Ona ma dwie córki około 20 lat, oprócz tego jest lekarzem, w ciążę zaszła pewnie dopiero po studiach, więc ma pewnie z 60 lat! 
-Po pierwsze, nie 60, tylko 45 albo 46, po drugie, nie jest stara, tylko w średnim wieku, po trzecie, ja do niej nie zarywam! To tylko zwykłe dobre wychowanie! Więc po co wymyślacie te wszystkie bajeczki o ciąży? 
-Hmmm, pomyślny, może dlatego, że ta kobieta wyraźnie wzięła cię za angielskiego gentelmana z nienagannymi manierami i urokiem osobistym. A ty jesteś moim bratem, Hiszpanem, i nie będziesz mi tu bajerował jakiś starych angielskich dam, rozumiesz? 
-Ale po co te nerwy, siostrzyczko - na jego twarz powrócił już normalny uśmiech - Ale nie zabijecie mnie za to, że zaprosiłem dzisiaj Clarice na obiad? Chciałabym, żebyś ją poznała, może to zwiększy mi u niej szanse, bo naprawdę mi na niej zależy! Poopowiadasz jej trochę o Barcelonie i Messim? Proooooszę siostrzyczko moja kochana! - spojrzał na nią spojrzeniem kota ze Shreka. 
-Dobra, ale obiad ty gotujesz, a ja tylko jej opowiadam, jasne? 
-Tak tak tak tak! Wiesz jak cię kooooochaaaam? 
-Oj już nie słodź - roześmiała się - Ale potem przez tydzień gotujesz nam to co chcemy, robisz pranie i myjesz naczynia. 
-Ale ja i tak zawsze to robię...
-Serio? - przytaknął - Nando, on naprawdę zachowuje się jak kura domowa? 
-Noooo, teraz jeszcze mówił mi, że możemy dalej u niego mieszkać i on będzie mi mógł pomagać z dziećmi. 
-Bracie, spójrz mi w oczy i powiedz, tylko szczerze... - wzięła głęboki oddech i wbiła swoje czekoladowe oczy w jego oczy - Czy ty nie jesteś gejem?
-Że co proszę? - Juan zakrztusił się - Nie, naprawdę nie! Jestem stuprocentowym facetem! Fer, weź mi pomóż! 
-No nie wiem, też się na tym zastanawiałem... 
-Fernando Jose Torresie Sanz, pewnego pięknego dnia cię ZABIJĘ!!! 
-A tak na serio, to jest facetem idealnym, gotuje, pierze, prasuje, sprząta, zmywa naczynia... No po prostu ideał! Kobitki na takich lecą - mrugnął do niego i szturchnął go łokciem w żebra. 
-No cóż, może na takich lecą, ale on dalej bez dziewczyny - stwierdziła dobitnie - Bracie, stary już jesteś, ustatkować się trzeba! Messi z Antonellą, Fabs z Daniellą, chociaż to chyba nie najlepszy przykład, zlituj się i nie daj się zbajerować takiej starej zdzirze! Za to Pique z Shakirą, rozumiesz to? Tylko Jordi ciągle Forever Alone, ale on wygląda jak chomik, więc czego się spodziewać... Ale wiesz, że jesteś mniejszą wersją Pana Idealnego? Przynajmniej według ciacha.net - puściła mu oko.
-Czyli? - spytał z nadzieją.
-Xabiego Alonso, no chyba nie myślałeś, że Ronaldo? - prychnęła. Juan zasmucił się. Myślał, że chodzi o Ronaldo. Chcąc ukryć rozczarowanie, zabrał się za przygotowywanie apetycznie pachnącej pieczeni. Carmen tymczasem poszła na górę, jakoś się ubrać, by, jak sama to określiła, nie wyglądać jak "nie boskie stworzenie". Kiedy po pól godzinie zeszła na dół, zwabiona apetycznymi zapachami, efekt był oszałamiający. 
-Caro, czy to na pewno ty? 
-Tak, to na pewno ja, wiem, że wyglądam, noooo, dziwnie... 
-No co ty, pięknie wyglądasz! Naprawdę! Absolutnie przepięknie! Wyjdziesz za mnie? - Torres podbiegł do niej i mocno przytulił. Patrzył na nią niemal z czcią, była naprawdę piękna. W tej chwili z wyglądu przypominała anioła. Zamiast tradycyjnych trampek, na nogach miała czarne balerinki. Obcisłe jasnoniebieskie dżinsy podkreślały jej długie nogi, a luźna biała tunika opadająca na jedno ramię, potęgowała ten efekt. Włosy złotą kaskadą opadały na jej ramiona, a czekoladowe oczy, lekko podkreślone kredką, patrzyły wnikliwie, badając ich reakcję. Wyglądała, jakby schowała na chwilę anielskie skrzydła i aureolę, aby zstąpić na ziemię i... 
-Fer, czy ja mam coś na twarzy? - otrząsnął się. Jej głos ściągnął go na ziemię. Jeśli kiedykolwiek wątpił, że ją kocha, teraz już nie mógł mieć wątpliwości. 
-Nie, nic nie masz - uśmiechnął się przepraszająco - Wszystko jest idealnie. Cała jesteś idealna - patrzył, jak jej twarz spłonęła rumieńcem. Jak się rumieniła, była piękna. Jednak najpiękniejszy był jej uśmiech, nikt nie uśmiechał się tak pięknie jak ona. Była również posiadaczką najpiękniejszych na świecie oczu, nosa, ust i kości policzkowych. Nawet jej brwi i zęby były piękne. Przypomniał sobie, co kiedyś powiedział do Olalli na jednym z wywiadów - And when you smile, evrything is... PERFECT. Myśląc o tym teraz, stwierdził, że jej uśmiech był zwykły, nie było w nim nic specjalnego. Ale był wtedy zaślepiony miłością do niej. Miłością, której ona z całą pewnością nie odwzajemniła. Chociaż Carmen pewnie też nie kochała go, tak jak on ją. Trudno się mówi, może kiedyś go pokocha, a jak nie, zawsze będzie dla niej przyjacielem, wspierając ją, zawsze i wszędzie. Z nowym postanowieniem podniósł głowę i spojrzał wprost w jej oczy. Patrzyła na niego, lekko się uśmiechając, jakby mogła odczytać jego myśli. 
-Już myślałam, że śpisz - uśmiechnęła się - Stoisz tak od jakiś 5 minut. O czym myślisz? 
-Myślę, o... Yyyyy... Myślę o tym, jak Juan dogada się z Clarice - skłamał na poczekaniu. Chciał powiedzieć jej prawda, jednak się bał. 
-Aha... - uśmiech na twarzy dziewczyny znikł - To miłego myślenia. Clarice, jest bardzo ładna, Juan pokazywał mi jej zdjęcia z meczu, była na Gran Derbi. Jest w połowie francuzą a w połowie włoszką, ale mieszka w Londynie i zna bardzo dobrze hiszpański, bo narzeczony jej starszej siostry jest Hiszpanem i mieszkają w Madrycie, a ona często ich odwiedza. Pracuje jako dziennikarka modowa, ale robi też specjalizację sportową. Pewnie jak zacznie spotykać się z Juanem to będzie drugą Sarą Carbonero. Dobra, to ja idę, jakoś pomogę Juanowi w kuchni, nie, żebym umiała coś ugotować - roześmiała się a Torres jej zawtórował. 
-To może pomożesz mi wybrać jakieś ciuchy na ten uroczysty obiad? Bo Juan ubiera jakiś typowo angielski sweter albo coś, a ja nie mam niczego takiego. 
-Pffff, będzie cieżko, ale mogę spróbować, chociaż do najlepiej ubierających się piłkarzy definitywnie się nie zaliczasz. Najlepiej chyba ubiera się Xabi, Pique, Fabs i Jordi też nie najgorzej, Leo całkiem nieźle, jeśli mu teraz trochę Antonella pomoże, Iker próbuje kopiować styl Xabiego, chociaż z marnym rezultatem, a Ramos i jego dżinsowe koszule to totalna porażka. 
-Ty to tak wszystko pamiętasz? 
-Człowieku, spedziłam z nimi większość życia, ja ich po prostu znam. Wiem, kto jest Królem Kciuka, kto Królem Dżinsu a kto Królem Słitfoci. Wiem, kogo nazywają Panem Idealnym, a kogo jego młodszym bratem, i podpowiem ci, nie jesteś żadnym z nich. 
-Ale pomożesz mi? 
-Spróbuję - westchnęła - Więc chodź, chociaż nie mam zielonego pojęcia, co mogłoby ci pasować - westchnęła ponownie i dała się zaprowadzić na górę do jego pokoju. Nigdy tam nie była, jednak raczej tego nie żałowała. Po pokoju wszędzie walały się ubrania i jakieś kartki, ogólnie był tam okropny bałagan. Carmen podniosła z podłogi jedną kartkę. 
-Fer, co to jest? Ty umiesz rysować? - zaczęła zbierać kartki. Na wszystkich była ta sama twarz, na jednej sam portret, na drugim grająca w piłkę z przyjaciółmi, na jeszcze innym, bawiąca się ze szczeniaczkiem Husky. Postać miała długie jasne loki, ciemne oczy w kształcie migdałów i długie rzęsy. Na każdym obrazku miała piękny uśmiech, widać było, że jest szczęśliwa. Carmen jeszcze raz przyjżała się zdjęciu, gdzie postać gra w piłkę z przyjaciółmi. Rozpoznała tam Jordiego Albę, Pique, Fabragasa ale również Sergio Ramosa i Casillasa. Spojrzała Torresowi w oczy. Stał, rozgladając się z przerażeniem po pokoju - Fer, mam pytanie, czy na tych szkicach jestem... Ja? 
~~~~~
I jest kolejny rozdział, chociaż juz chyba ostatni w ciagu wakacji, przynajmniej tych dwóch tygodni, bo pojutrze jadę na obóz z Zuzią S ;* Jeeeeeeeeej, jaram się ;D A na dole moje ulubione zdjęcia Sernando (wiem, że dużo, ale to mój prawie ulubiony albo ulubiony bromans, rywalizować z nim może tylko Fabrique ;>) Smutam się tylko, że nastąpił koniec Mesilli :'< David, jak mogłeś od nas odejść??? Jak mogli dać ci tą cholerną 9??? Teraz będzie DV9??? To nie pasuje!!! 

A tutaj już moje kochane Sernando <3











Pod kolejnym postem, kolejna porcja ;)