piątek, 26 lipca 2013

Rozdział XIX

Kiedy dojechali pod dom sióstr Evans, Liza im otworzyła. 
-O, siema, Annie jest w pokoju z małymi i mamą. Teraz ona i Nora bawią się lalkami a mama czyta Leosiowi. Normalnie momentalnie się w nim zakochała. Wejdziecie? 
-Jasne, w końcu musimy odebrać dzieciaki. Nie sprawiają problemu? 
-Nie, no co ty, spokojnie zjedli zupkę, mama jest nimi zachwycona, od razu zaczęła nas męczyć, kiedy my będziemy miały własne dzieci. A ja, przynajmniej na razie, sie nie spieszę - roześmiała się - Jak będziecie kiedyś chcieli, to chętnie sie nimi zajmiemy. Aha, i jeszcze jedno, Annie już zrobiła sobie z nimi mnóstwo zdjęć, mam nadzieje, że ci to nie przeszkadza - zwróciła się do Torresa. 
-Spoko - uśmiechnął się do nie niej - A zaprowadzisz nas do Annie? 
-Tak, tak, jasne - zaprowadziła ich do niebieskiego pokoju, całego obklejonego plakatami Chelsea. Rownież pościel była z Chelsea a rolę zasłony odgrywała powieszona w oknie flaga - Hej Annie, przyprowadziłam ci gości! 
-Czego znowu chcesz? Znowu 'podobno' przyszedł David Luiz? 
-Nie, tym razem Fernando Torres i Juan Mata! 
-Spadaj! - Annie rzuciła w siostrę poduszką, która się uchyliła. 
-No... Siostrzyczko, nie wierzysz mi? 
-Nie! Wyjdź w tej chwili! Liza, przeszkadzasz mi! 
-Hej Annie! - Carmen podeszła do bawiacej się z Norą koleżanki. Mała od razu sie do niej przytuliła. 
-Ciocia Carosia! 
-Hej bomblu, a Leo gdzie? 
-Hej Carmen, siema chłopaki - speszona Annie machinalnie poprawiła włosy - Przepraszam, ale Liza prawie ciągle robi mi takie numery... Leo jest z mamą w salonie, czytała mu bajkę. 
-Dzięki wielkie, bo niektórzy - tu spojrzała wymownie na Torresa - zapominają o swoich dzieciach i porzucają je w tłumie napalonych fanek. Na szczęście ty ich znalazłaś! Więc, żeby ci się odwdzięczyć, mamy dla ciebie bilety na mecz! Ale nie takie zwykłe bilety, będziesz siedziała z nami na ławce rezerwowych! Plus jeszcze jakaś randka z Davidkiem - puściła jej oko.
-Noooo, tylko tak właściwie, to Liza znalazła dzieciaki i się nimi zaopiekowała. Ja po prostu, jak rozpoznałam, czyje to dzieci, to przejęłam je od niej... To ona powinna dostać nagrodę, nie ja... - po tym stwierdzeniu, zapadła cisza, którą w końcu przerwała Carmen. 
-Ona by się z biletu na mecz raczej nie ucieszyła - stwierdziła dobitnie - Ale jej też trzeba jakoś podziękować skoro to ona się nimi zajęła - w jej głosie było słychać urazę, którą starała się zamaskować. Annie spuściła głowę. Wiedziała, że zawiodła ludzi, którzy może, za jakiś czas, staliby się jej prawdziwymi przyjaciółmi. 
-Nora, chodź, idziemy skarbie - Torres wziął dziewczynkę za rękę - A ty w środę o 20:45 przy wejściu na stadion. W końcu też nam pomogłaś, szkoda tylko, że dla własnego zysku... - wyszli z pokoju i poszli do salonu, gdzie doktor Evans czytała Leosiowi bajkę o hipopotamie, który poszedł do dentysty. Chłopiec miał taką minę, jakby współczuł hipopotamowi z całego serca. Na widok ojca szybko się rozchmurzył. 
-Cia cia! Cia cia i ujek! I ciocia Cajo! 
-Hej bomblu - tata czule potarmosił jego brązowe loczki - Musisz przestać nazywać mnie cia cia, tylko tata, powtórz, tata. 
-Cia cia! He he, cia cia!
-Fer, on umie mówić? Nie wiedziałem, że umie mówić! 
-Też nie wiedziałem, chyba dzisiaj zaczął. 
-Tak, zaczął dzisiaj mówić. Widać czytanie ma na niego dobry wpływ - lekarka uśmiechnęła się z dumą - Jego pierwsze słowo to Cajo, nie mam tylko pojęcie, co oznacza. 
-Caro, czyli Cajo to ja, prawda szkrabie? - mocno przytuliła chłopca - Śmieje się jak Piotr Żyła, będzie skoczkiem narciarskim! 
-Nieeee! Będzie piłkarzem jak tatuś! I będzie grał w Barcelonie jak mamusia! 
-To Olalla kiedykolwiek... Osz ty! - zdzieliła go w ramię, kiedy dotarł do niej sens jego słów. 
-Ejejej, może nie będziecie się kłócić teraz? - Juan patrzył na nich z naganą - Niezwykle dziękujemy pani za opiekę, nie wiemy, jak moglibyśmy się pani odwdzięczyć -jak prawdziwy gentelman pochylił się i pocałował ją w rękę - Jeśli kiedykolwiek moglibyśmy pomóc... 
-Juan, a jak Clarice, czeka w domu z obiadem, prawda? Widać, że ciąża jej służy, po prostu promienieje. A ty będziesz takim dobrym ojcem, na pewno lepszym niż Fer, jesteście razem tacy uroczy!
-Caro, ale co ty... - nie dokończył, bo Fernando z całej siły nadepnął my na stopę. 
-No właśnie, kiedy poród? Już niedługo, prawda? Więc nie powinniśmy zostawiać jej w domu samej! Szybko chodźmy! - praktycznie wyprowadził go z domu sióstr. Kiedy byli już w samochodzie, Torres nie wytrzymał - Stary, co ty robisz, zarywasz do jakiejś starej kobiety, która jeszcze ma męża? Ona ma dwie córki około 20 lat, oprócz tego jest lekarzem, w ciążę zaszła pewnie dopiero po studiach, więc ma pewnie z 60 lat! 
-Po pierwsze, nie 60, tylko 45 albo 46, po drugie, nie jest stara, tylko w średnim wieku, po trzecie, ja do niej nie zarywam! To tylko zwykłe dobre wychowanie! Więc po co wymyślacie te wszystkie bajeczki o ciąży? 
-Hmmm, pomyślny, może dlatego, że ta kobieta wyraźnie wzięła cię za angielskiego gentelmana z nienagannymi manierami i urokiem osobistym. A ty jesteś moim bratem, Hiszpanem, i nie będziesz mi tu bajerował jakiś starych angielskich dam, rozumiesz? 
-Ale po co te nerwy, siostrzyczko - na jego twarz powrócił już normalny uśmiech - Ale nie zabijecie mnie za to, że zaprosiłem dzisiaj Clarice na obiad? Chciałabym, żebyś ją poznała, może to zwiększy mi u niej szanse, bo naprawdę mi na niej zależy! Poopowiadasz jej trochę o Barcelonie i Messim? Proooooszę siostrzyczko moja kochana! - spojrzał na nią spojrzeniem kota ze Shreka. 
-Dobra, ale obiad ty gotujesz, a ja tylko jej opowiadam, jasne? 
-Tak tak tak tak! Wiesz jak cię kooooochaaaam? 
-Oj już nie słodź - roześmiała się - Ale potem przez tydzień gotujesz nam to co chcemy, robisz pranie i myjesz naczynia. 
-Ale ja i tak zawsze to robię...
-Serio? - przytaknął - Nando, on naprawdę zachowuje się jak kura domowa? 
-Noooo, teraz jeszcze mówił mi, że możemy dalej u niego mieszkać i on będzie mi mógł pomagać z dziećmi. 
-Bracie, spójrz mi w oczy i powiedz, tylko szczerze... - wzięła głęboki oddech i wbiła swoje czekoladowe oczy w jego oczy - Czy ty nie jesteś gejem?
-Że co proszę? - Juan zakrztusił się - Nie, naprawdę nie! Jestem stuprocentowym facetem! Fer, weź mi pomóż! 
-No nie wiem, też się na tym zastanawiałem... 
-Fernando Jose Torresie Sanz, pewnego pięknego dnia cię ZABIJĘ!!! 
-A tak na serio, to jest facetem idealnym, gotuje, pierze, prasuje, sprząta, zmywa naczynia... No po prostu ideał! Kobitki na takich lecą - mrugnął do niego i szturchnął go łokciem w żebra. 
-No cóż, może na takich lecą, ale on dalej bez dziewczyny - stwierdziła dobitnie - Bracie, stary już jesteś, ustatkować się trzeba! Messi z Antonellą, Fabs z Daniellą, chociaż to chyba nie najlepszy przykład, zlituj się i nie daj się zbajerować takiej starej zdzirze! Za to Pique z Shakirą, rozumiesz to? Tylko Jordi ciągle Forever Alone, ale on wygląda jak chomik, więc czego się spodziewać... Ale wiesz, że jesteś mniejszą wersją Pana Idealnego? Przynajmniej według ciacha.net - puściła mu oko.
-Czyli? - spytał z nadzieją.
-Xabiego Alonso, no chyba nie myślałeś, że Ronaldo? - prychnęła. Juan zasmucił się. Myślał, że chodzi o Ronaldo. Chcąc ukryć rozczarowanie, zabrał się za przygotowywanie apetycznie pachnącej pieczeni. Carmen tymczasem poszła na górę, jakoś się ubrać, by, jak sama to określiła, nie wyglądać jak "nie boskie stworzenie". Kiedy po pól godzinie zeszła na dół, zwabiona apetycznymi zapachami, efekt był oszałamiający. 
-Caro, czy to na pewno ty? 
-Tak, to na pewno ja, wiem, że wyglądam, noooo, dziwnie... 
-No co ty, pięknie wyglądasz! Naprawdę! Absolutnie przepięknie! Wyjdziesz za mnie? - Torres podbiegł do niej i mocno przytulił. Patrzył na nią niemal z czcią, była naprawdę piękna. W tej chwili z wyglądu przypominała anioła. Zamiast tradycyjnych trampek, na nogach miała czarne balerinki. Obcisłe jasnoniebieskie dżinsy podkreślały jej długie nogi, a luźna biała tunika opadająca na jedno ramię, potęgowała ten efekt. Włosy złotą kaskadą opadały na jej ramiona, a czekoladowe oczy, lekko podkreślone kredką, patrzyły wnikliwie, badając ich reakcję. Wyglądała, jakby schowała na chwilę anielskie skrzydła i aureolę, aby zstąpić na ziemię i... 
-Fer, czy ja mam coś na twarzy? - otrząsnął się. Jej głos ściągnął go na ziemię. Jeśli kiedykolwiek wątpił, że ją kocha, teraz już nie mógł mieć wątpliwości. 
-Nie, nic nie masz - uśmiechnął się przepraszająco - Wszystko jest idealnie. Cała jesteś idealna - patrzył, jak jej twarz spłonęła rumieńcem. Jak się rumieniła, była piękna. Jednak najpiękniejszy był jej uśmiech, nikt nie uśmiechał się tak pięknie jak ona. Była również posiadaczką najpiękniejszych na świecie oczu, nosa, ust i kości policzkowych. Nawet jej brwi i zęby były piękne. Przypomniał sobie, co kiedyś powiedział do Olalli na jednym z wywiadów - And when you smile, evrything is... PERFECT. Myśląc o tym teraz, stwierdził, że jej uśmiech był zwykły, nie było w nim nic specjalnego. Ale był wtedy zaślepiony miłością do niej. Miłością, której ona z całą pewnością nie odwzajemniła. Chociaż Carmen pewnie też nie kochała go, tak jak on ją. Trudno się mówi, może kiedyś go pokocha, a jak nie, zawsze będzie dla niej przyjacielem, wspierając ją, zawsze i wszędzie. Z nowym postanowieniem podniósł głowę i spojrzał wprost w jej oczy. Patrzyła na niego, lekko się uśmiechając, jakby mogła odczytać jego myśli. 
-Już myślałam, że śpisz - uśmiechnęła się - Stoisz tak od jakiś 5 minut. O czym myślisz? 
-Myślę, o... Yyyyy... Myślę o tym, jak Juan dogada się z Clarice - skłamał na poczekaniu. Chciał powiedzieć jej prawda, jednak się bał. 
-Aha... - uśmiech na twarzy dziewczyny znikł - To miłego myślenia. Clarice, jest bardzo ładna, Juan pokazywał mi jej zdjęcia z meczu, była na Gran Derbi. Jest w połowie francuzą a w połowie włoszką, ale mieszka w Londynie i zna bardzo dobrze hiszpański, bo narzeczony jej starszej siostry jest Hiszpanem i mieszkają w Madrycie, a ona często ich odwiedza. Pracuje jako dziennikarka modowa, ale robi też specjalizację sportową. Pewnie jak zacznie spotykać się z Juanem to będzie drugą Sarą Carbonero. Dobra, to ja idę, jakoś pomogę Juanowi w kuchni, nie, żebym umiała coś ugotować - roześmiała się a Torres jej zawtórował. 
-To może pomożesz mi wybrać jakieś ciuchy na ten uroczysty obiad? Bo Juan ubiera jakiś typowo angielski sweter albo coś, a ja nie mam niczego takiego. 
-Pffff, będzie cieżko, ale mogę spróbować, chociaż do najlepiej ubierających się piłkarzy definitywnie się nie zaliczasz. Najlepiej chyba ubiera się Xabi, Pique, Fabs i Jordi też nie najgorzej, Leo całkiem nieźle, jeśli mu teraz trochę Antonella pomoże, Iker próbuje kopiować styl Xabiego, chociaż z marnym rezultatem, a Ramos i jego dżinsowe koszule to totalna porażka. 
-Ty to tak wszystko pamiętasz? 
-Człowieku, spedziłam z nimi większość życia, ja ich po prostu znam. Wiem, kto jest Królem Kciuka, kto Królem Dżinsu a kto Królem Słitfoci. Wiem, kogo nazywają Panem Idealnym, a kogo jego młodszym bratem, i podpowiem ci, nie jesteś żadnym z nich. 
-Ale pomożesz mi? 
-Spróbuję - westchnęła - Więc chodź, chociaż nie mam zielonego pojęcia, co mogłoby ci pasować - westchnęła ponownie i dała się zaprowadzić na górę do jego pokoju. Nigdy tam nie była, jednak raczej tego nie żałowała. Po pokoju wszędzie walały się ubrania i jakieś kartki, ogólnie był tam okropny bałagan. Carmen podniosła z podłogi jedną kartkę. 
-Fer, co to jest? Ty umiesz rysować? - zaczęła zbierać kartki. Na wszystkich była ta sama twarz, na jednej sam portret, na drugim grająca w piłkę z przyjaciółmi, na jeszcze innym, bawiąca się ze szczeniaczkiem Husky. Postać miała długie jasne loki, ciemne oczy w kształcie migdałów i długie rzęsy. Na każdym obrazku miała piękny uśmiech, widać było, że jest szczęśliwa. Carmen jeszcze raz przyjżała się zdjęciu, gdzie postać gra w piłkę z przyjaciółmi. Rozpoznała tam Jordiego Albę, Pique, Fabragasa ale również Sergio Ramosa i Casillasa. Spojrzała Torresowi w oczy. Stał, rozgladając się z przerażeniem po pokoju - Fer, mam pytanie, czy na tych szkicach jestem... Ja? 
~~~~~
I jest kolejny rozdział, chociaż juz chyba ostatni w ciagu wakacji, przynajmniej tych dwóch tygodni, bo pojutrze jadę na obóz z Zuzią S ;* Jeeeeeeeeej, jaram się ;D A na dole moje ulubione zdjęcia Sernando (wiem, że dużo, ale to mój prawie ulubiony albo ulubiony bromans, rywalizować z nim może tylko Fabrique ;>) Smutam się tylko, że nastąpił koniec Mesilli :'< David, jak mogłeś od nas odejść??? Jak mogli dać ci tą cholerną 9??? Teraz będzie DV9??? To nie pasuje!!! 

A tutaj już moje kochane Sernando <3











Pod kolejnym postem, kolejna porcja ;)

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział XVIII

Do sali wszedł młody lekarz. 
-Witaj Katherine, teraz moja zmiana - uśmiechnął się miło. 
-Jesteś pewny, że dasz radę? To wyjątkowo trudny przypadek - lekarka nie wyglądała na przekonaną. 
-Nie z takimi rzeczami już sobie radziłem, a pacjętkę już dobrze znam - puścił oko do Carmen - Poznajesz mnie, Caro?
-Luca! Hej, nie poznałam cię! - uścisnęła go - Pracował w barcelońskim szpitalu, a ja byłam tam częstą klientką - wyjaśniła zaskoczonym chłopakom. 
-Skoro tak, powodzenia, Lucasie, pamiętaj, że ostrzegałam - szybko wzięła swoje rzeczy i wyszła z gabinetu. Luca postanowił zignorować jej wypowiedź. 
-A jak tam żebra, nic poważnego? 
-Nie, szybko się zrosły, dzięki, jesteś mistrzem. 
-To moja praca. Dobra, siadaj, nic nie będzie bolało - widząc jej niezdecydowanie, dodał - Carmen... No mi nie ufasz? Weź... 
-Tobie ufam - uśmiechnęła się - Okey, to gdzie mam usiąść? 
-Tam - uśmiechnął się do niej i wskazał jej miejsce. Carmen usiadła. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby i złapała rękę Torresa tak mocno, że wbiła mu paznokcie w skórę, jednak on nawet się nie skarżył. Po 15 minutach odważyła się otworzyć oczy. Spojrzała z wachaniem na lekarza. 
-Luca? 
-Tak, coś się stało? 
-Nic, tylko... Kiedy zaczniesz mi to zszywać? 
-Już skończyłem - uśmiechnął się szeroko. 
-Więc możemy już iść? Super, bo jestem już głodny. Chyba zostało jeszcze to moje spaghetti, tak? - Juan wyraźnie się ucieszył. 
-No tak, możemy, a ty Fer, gdzie masz dzieci? 
-Dzieci, dzieci... Cholera, zgubiłem dzieci! Olalla mnie zabije! Chociaż... Nie, ona tylko by się ucieszyła... 
-Fer, nie myśl już o niej! - Carmen złapała go za ramiona i potrząsnęła. W jej oczach było widać ból. Olalla dalej była ważna dla Torresa. Kiedy ktoś jest dla nas ważny, na zawsze taki pozostanie, nie ważne, ile bólu nam przyniesie. Przecież ją kochał, była dla niego ideałem. Co tam jakaś głupia Carmen, mała siostrzyczka jego przyjaciela, kiedy ma się prawdziwą miłość! Fernando chyba wyczuł jej myśli. 
-Ej, mała, Olalla nic dla mnie nie znaczy! Po tym, jak mnie potraktowała... To po prostu taki nawyk! - musnął ustami jej usta - Teraz ważna jesteś tylko ty! 
-Torres, tylko jej nie skrzywdź - Juan spojrzał na niego spode łba - Bo ostrzegam, chociaż jesteś moim przyjacielem, to jestem jej bratem i jak z tobą skończę, to nie będzie już co zbierać! I ma przez ciebie nie płakać, rozumiesz? 
-Nie będzie, obiecuję - chciał ją pocałować, jednak Carmen odsunęła się - A tobie co? 
-Dzieci, zapomniałeś? 
-No tak, dzieci! Cholera, znowu zapomniałem o dzieciach! 
-Idiota - powiedziała, siląc się na powagę, jednak jej to nie wyszło. Wybuchła niekontrolowanym śmiechem - Przepraszam, głupawka, ale naprawdę, jak można zgubić własne dzieci a potem jeszcze o nich zapomnieć?! 
-To mi może pomóż ich szukać a nie się śmiejesz? - spytał z obrażoną miną. 
-Dobra... - westchnęła - A masz chociaż jakiś pomysł, gdzie mogą być?
-Nie mam... Juan, to ty zawsze masz jakieś pomysły, ty coś wymyśl. 
-No dobra... - Juan podrapał się po nosie, to zawsze pomagało mu się skupić - Mam! Caro, masz numer do tej fanki Chelsea, siostry tej różowej? 
-Nie mów na nią różowa, ona ma imię! A do Annie nie mam numeru, tylko do Lizy, a po co ci? Przecież masz dziewczynę - spojrzała na niego podejrzliwie. 
-Nie, ale to nie o to chodzi! 
-To dobrze, bo ona woli mnie albo Luiza - do rozmowy, ze śmiechem wtrącił się Torres. 
-Ty to się nie wychylaj, tylko myśl jak dzieci znaleźć! - Carmen walnęła go łokciem w żołądek, patrząc na niego morderczym wzrokiem. 
-No cóż Caro, taka prawda, co mogę poradzić, że jestem taki piękny? - znowu dostał od niej z łokcia. 
-Obetnij włosy, najlepiej sam, to ci z pewnością pomoże - pokpiwał sobie z niego Juan. 
-Serio? No cóż, może nie sam, ale może jeśli je tutaj trochę podetnę... 
-Nie! - przerwali mu, a Juan dodał - Stary, nie dość, że z tobą mieszkam, to jeszcze gram w jednej drużynie! Chyba nie chcesz, żebym miał odruch wymiotny, kiedy tylko na ciebie spojrzę? 
-No dobra - Torres zrobił smutną minkę. Wyglądał przy tym jak mały chłopiec, któremu zabrali lizaka. Kochał zmieniać fryzurki prawie tak samo jak Neymar - A ty Caro, jak uważasz? 
-Uważam tak samo, jak mój kochany braciszek, jak się obetniesz, to ci naprawdę coś zrobię! Jesteś El Niño, ty nie możesz obciąć włosów, rozumiesz?! To twój znak charakterystyczny! Tak samo jak tatutaże Olalla i Nora na rękach i liczba 9! 
-Tatuaże powiadasz? - uśmiechnął sie porozumiewawczo do Juana i pokazał jej ręce. Carmen przyjżała im się uważnie. Liczba 9 na wewnętrznej stronę prawego przedramienia była, jego imię w języku Tengwar rownież. Mimo to, miała wrażenie, że coś nie gra. Odwróciła jego ręce, tak, aby spojrzeć na ich zewnętrzną stronę. Imię córki jest, ale na drugim ramieniu... Bingo! Miejsce, gdzie wcześniej było imię narzeczonej, było puste miejsce. 
-Czy ty usunąłeś sobie Olallę? Znaczy się, jej imię? No wiesz o co chodzi! Ale ty sobie ją usunąłeś? 
-Nie, głupolu, poprawiłem niewidzialnym atramentem - roześmiał się, jednak zaraz tego pożałował. Carmen z miną seryjnego zabójcy walnęła go zwiniętą w rulon gazetą w jaja. Kiedy chłopak zwijał się z bólu na podłodze, Carmen uklękła koło niego. 
-To za tego głupola, było mnie nie drażnić. No wstawaj już, chyba nie bolało aż tak bardzo - na wpół spytała na wpół stwierdziła. Torres spojrzał na nią z rozczarowaniem i bólem w oczach. 
-Dziewczyno, ty nie wiesz, jak to boli. A to boli bardzo bardzo bardzo bardzo! Chcesz, żebym już nigdy nie miał dzieci? 
-Taaa, dzieci ci się zachciało - prychnęła - Ciekawe z kim, bo chyba już nie z Olallą... Ale najpierw znajdź te, które już masz, chodź, pomogę ci - podała mu rękę, aby pomóc mu wstać - Oprócz tego ciesz się, że gazetą, a nie trampkiem, bolałoby jeszcze bardziej - uśmiechnęła się. Kiedy się uśmiechała, nie dało się na nią gniewać. Miała cudowny uśmiech, ogólnie była piękna. Ale nie za to ją kochał. Kochał ją, bo była wyjątkowa, jak przyjaciółka, siostra i dziewczyna w jednym. Wygłupiali się jak małe dzieci, rozmawiali jak najlepsi przyjaciele, kłócili jak stare małżeństwo i dokuczali sobie jak najlepsi kumple. To była właśnie jedna z takich sytuacji. Wstał, podciągając się na jej ręce. Chciał ją pocałować, ale ledwo dotknął ustami jej ust, dostał z liścia. 
-Au! Co znowu? 
-Dzieci debilu - przewróciła oczami - Już wiem, gdzie są, ale ty musisz skombinować bilet na środowy mecz i randkę z Davidem Luizem. 
-Ale ty bilet już masz! To znaczy, nie potrzebujesz, biletu, bo będziesz siedziała z nami na ławce rezerwowej! W po co ci randka z Luizem? Ja ci już nie wystarczam? 
-Nie dla mnie debilu, dla Annie - strzeliła facepalma - Dzieci są u nich, mam adres, zaraz tam pojedziemy. A ty musisz jej się jakoś odwdzięczyć! 
-Dobra dobra, coś skombinuję... A ty nie byłaś przypadkiem umuwiona z dziewczynami na zakupy? 
-O cholera! Bo dzisiaj jest ta gala! I miałam kupić sukienkę! 
-O cholera, no tak! Nie ma szans, ja się nie wyrobię! A muszę jeszcze pójść do Miguela, żeby mi fryzurę zrobił! Co się tak szczerzysz Mata? - warknął na przyjaciela. 
-A nie pomyślałeś, że Rafa może oddelegować kogoś innego zamiast was na tą galę? Przecież Carmen jest kontuzjowana - uśmiechnął się z wyższoscią. 
-Brachu! No ja cię chyba ucałuję! Albo nie, lepiej nie, bo jeszcze Sergio będzie zazdrosny... No ale przynajmniej cię przytulę! - z całej siły uściskał przyjaciela. 
-No weź, bo mi żebra połamiesz debilu! Też cię kocham, stary! 
-Ja ciebie też, ale nie mów mu tegu, bo cię będzie chciał zabić! 
-Ja też was kocham, debile jedni! 
-Caro, my ciebie też, nasz ty głupolu kochany! - Carmen została wciągnięta do ich uścisku. Przez kolejnych kilka kolejnych minut ściskali się, a kiedy się puścili, każdy miał łzy w oczach.
~~~~~
Jest już kolejny rozdział, muszę przyznać, że popłakałam się podczas pisania :') Ale to taki dobry płacz, ze wzruszenia ;> Bohaterów dodam, jak będę miała komputer, chociaż z pewnością większość z was zdziwi, że pojawi się w nich Sergio Ramos ;) 
PS.: Lubicie Sernando? Ja uwielbiam, jest moją ukochaną parką, na równi z Fabrique i Mesillą ;D Jeśli chcecie, następnym razem mogę dodać kilka zdjęć Sernando, które udało mi się zgromadzić ;*
PPS.: Na Spain Love Story On Camp Nou, ma niedługo pojawić się nowy rozdział ;) Muszę was niestety zmartwić, będzie krótkie i ostatni, potem będzie już tylko epilog :( Przepraszam, ale nie mam już pojęcia, jak to dalej ciągnąć :< Bardzo zżyłam się z tym blogiem, ciężko będzie mi go skończyć, szczególnie, że obiecałam, że będzie do 50 :'( Ale uważam, że pisanie go na siłę po prostu nie ma sensu :(
PPPS.: #ÀnimsTito :'( Będziemy tęsknić, trenerze :'( Nigdy o tobie nie zapomnimy :'(

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział XVII

Fernando spojrzał w tą stronę. W jego stronę zbliżała się Olalla, trzymając za jedną rękę Nore a za drugą Leo. Bez ogródek podeszła do Torresa. 
-To twoje dzieci, zrobiłam testy ojcostwa, torby ze spakowanyme, czekają w samochodzie, możesz je wziąć po treningu, tyle poczekam. Do końca masz chyba jeszcze pól godziny, tak? No więc chyba będziesz mógł je wziąć. Czekam maksymalnie 45 minut, jeśli się nie zjawisz, dzieci będą czekały na ciebie na parkingu przed stadionem. Razem z bagażami - chciała już odejść, jednak Carmen stanęła przed nią. 
-Przepraszam bardzo, co ty sobie wyobrażasz? To, że to też twoje dzieci, nic dla ciebie nie znaczy? Nie będziesz miała wyrzutów sumienia? Nie będziesz tęsknić? 
-Pfff! Też coś! A za kogo ty się wogóle uważasz! Żeby się mieszać w moje prywatne życie! 
-Wybacz Olallo, to moja siostra, jak masz coś do niej, to masz też coś do mnie, więc jakiś problem? - Mata zbliżył się do niej 
-Więc to coś, to twoja siostra? Juan, zawsze uważałam, że jesteś w porządku, więc proszę, z łaski swojej, przekaż jej, żeby się nie mieszała w moje życie. Szczególnie, że sama też święta nie jest. Proszę, powiedz mi, z jak wielką liczbą piłkarzy już się przespałaś? Teraz przyjechałaś tutaj, żeby uzupełnić swoją kolekcję? A ten twój Jordi Alba, czy jak mu tam, on nie ma nic przeciwko temu? - wysyczała jadowitym tonem, przenosząc wzrok z Juana na Carmen, która miała taką minę, jakby pilnie potrzebowała powietrza - Co, uderzyłam w czuły punkt? 
-Ty... - Carmen szukała odpowiedniego słowa - Ty... Nawet nie wiem, jak cię określić! Nie wiesz nic o mnie, więc się nie czepiaj! Nie wiesz nawet, jak się nazywam, więc jak możesz mnie osądzać? Oprócz tego, to nie ja zdradziłam swojego narzeczonego, z którym miałam dwójkę dzieci, tylko dlatego, że wyjechał na zgrupowanie reprezentacji i się nudziłam!!! - odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku szatni. Olalla przez chwilę patrzyła na nią z przerażeniem. W końcu rzuciła do Torresa krótkie złowrogie spojrzenie i odeszła, dalej trzymając dzieci za ręce. Wyglądała na naprawdę wkurzoną, bo ktoś odważył się, powiedzieć jej prawdę. Juan przez chwilę mamrotał coś pod nosem, najprawdopodobniej rzucając na Olallę jakieś straszne zaklęcia a Fernando zastygł w bezruchu, z wyrazem niemego przerażenia na twarzy. David i Oscar prawie tarzali się ze śmiechu, odgrywając kłótnię dziewczyn, jedynie Lampard zachował trzeźwy umysł. 
-Chyba powinniśmy sprawdzić, co u Carmen, już dawno powinna być w punkcie medycznym, nie wiemy nawet, co konkretnie jej się stało. 
-Caro! - Mata wzdrygnął się gwałtownie - Moja mała siostrzyczka! A jeśli ona się tam wykrwawia? Trzeba jej jakoś pomóc! Fer, szybko, chodź! Fer! - potrząsnął przyjaciela za ramię. 
-Ona mnie zabije, ona mnie zabije, ona mnie zabije... - zniecierpliwiony Juan walnął go z liścia w twarz - Au! To bolało!
-Chodź szybko, trzeba mi siostrę ratować! - pobiegł w stronę szatni - Fer, debilu, chodź! 
-Już idę, czego się czepiasz? - Fernando pobiegł za nim. W drzwiach spotkali przebraną już Carmen. 
-Chodźcie szybko się przebierać, bo ta zdzira może jeszcze zostawić dzieci na środku ulicy! Ja idę do reszty, Rafael już nas zwolnił, ale macie być jutro wszyscy punktualnie. 
-Okey, to zaraz im powiem. A jak się czujesz? 
-Całkiem dobrze, tylko jak jeszcze raz spotkam twoją narzeczoną...
-Byłą narzeczoną - przerwał jej Torres. 
-No nieważne. Ale jeśli jeszcze raz ją spotkam, to roztrzaskam jej łeb siekierą, obiecuje! 
-Okey, zeznamy, że to był wypadek, może być, siostrzyczko? - Juan mrugnął do niej - Ty Fer też, prawda? 
-Nie, ja nie - wyszczerzył zęby - Ja ci z wielką przyjemnością pomogę, a teraz chodź tu szybko, bo jedziemy do szpitala na zszywanie, dzieciaki możemy wziąć ze sobą. 
-Cooooo? - uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy, ustępując miejsca przerażeniu - Ale Fer, ja naprawdę nie muszę, tylko... Au! - złapała się za głowę i lekko zatoczyła w tył. Upadłaby, gdyby chłopcy jej nie przytrzymali. 
-Caro! Wszystko w porządku? Myśleliśmy, że zaraz zemdlejesz! 
-Nie, tylko trochę boli mnie głowa, to pewnie odwodnienie, napiję się wody i mi przejdzie, nie martwcie się... 
-Nie ma mowy! Jedziesz z nami do szpitala! Bez dyskusji! - Juan spojrzał na nią ostro. 
-No dobra... - Carmen była zbyt słaba, aby protestować. Poszła za chłopcami do samochodu, przy okazji zgarniając dzieciaki. Leo od razu wlazł jej na kolana, a Nora usiadła obok, przyglądając się jej z zaciekawieniem. 
-Mam pytanie, ty będziesz naszą nową mamą? I gdzie teraz jedziemy? 
-Jak narazie to jestem waszą ciocią, a jedziemy teraz do szpitala, bo wasza nowa ciocia rozwaliła sobie głowę na boisku.
-A czemu? Jak to się stało? 
-Nora! Nie męcz Caro! - Torres ofukał ją ze śmiechem. 
-A kto to Caro? 
-Nora! Caro to wasza nowa ciocia, która jest siostrą wujka Juana, zrozumiałaś? 
-Tak tato, nie krzycz na mnie - dziewczynka naburmuszyła się. 
-Ej, Fer, nie krzycz na nią! 
-Przecież nie krzyczę! 
-Krzyczysz! Prawda Leo? - Carmen puściła oko do dwulatka, który wybuchnął uroczym gaworzącym śmiechem. 
-Okey, to wy zostajecie w samochodzie, czy wolicie wrócić do domu? Bo już dojeżdżamy pod szpital - do rozmowy wtrącił się milczący dotąd Juan. 
-Zaraz zaraz, ża niby jak zostajemy w samochodzie? My idziemy z nią, co nie dzieciaki? 
-Taaak! Leo też chce! 
-Ale... 
-Juan! Jadą ze mną i już! 
-Ale Carmen, nie chcesz mieć spokoju, chociaż w szpitalu? 
-Nie! Chcę, żeby byli przy mnie, okey? Nienawidzę szpitali i nie chcę być tam sama, okey? 
-Ale przecież ja tam będę, nie będziesz sama! 
-Juan... - dziewczyna zmierzyła go wzrokiem - Ty weź już mnie nie wkurzaj... Dobra, chodźcie, jakoś przeżyję - pociagnęła za rękę Norę, która z ochotą ruszyła za nią. Leo poczłapał za nimi, trzymając tatę za rękę. Kiedy byli już na izbie przyjęć, Carmen zrobiła się nerwowa. 
-Nora, ty odwróć ich uwagę, a ja znikam, okey? - szepnęła trzylatce do ucha. 
-Ciociu, ale ty nie możesz uciekać, to dla twojego dobra, tata i wujek troszczą się o ciebie, a ty tak im się odwdzięczasz? Bardzo nieładnie ciociu, zawiodłam, się na tobie, dajesz mi i Leosiowi bardzo zły przykład - dziewczynka powiedziała to tak głośno i wyraźnie, żeby wszyscy mogli ją usłyszeć. Carmen zaczerwieniła się, było jej masakrycznie głupio. Nora miała rację, jednak Caro nie chciała tego przyznać. Kiedy podeszli do niej chłopcy, zauważyła, że z całych sił starają się powstrzymać od śmiechu. Przynajmniej tyle. Prawie wszyscy na sali, włącznie z pielęgniarkami, prawie tarzali się ze śmiechu. 
-Córeczko, jestem z ciebie bardzo dumny - Torres pocałował ją w czubek głowy. 
-No właśnie, nieźle przygadałaś cioci, szkrabie mały - Mata z kolei poczochrał ją po główce - Mamy iść do sali numer 3, tam już czeka doktor Evans, ale nie mam pojęcia, który. 
-Aaaa, bo to jest to małżeństwo, tak? To chyba kobieta jest od zszywania i tego typu, a facet chyba od złamań. Tak myślę, bo szycie to chyba taka trochę bardziej babska robota. Chociaż w sumie nie znam osobiście żadnej kobiety, która by gotowała, prała, szyła i tak dalej... 
-Fer, jesteś debilem - przechodząc koło niego, walnęła go pięścią w żołądek - Ty też Juan, ale jesteś moim bratem, więc ci daruję... 
-Siostrzyczko, ty wiesz jak cię kocham? - posłał jej w powietrzu buziaka i wskazał na drzwi naprzeciwko - To tam, chcesz iść sama, czy mam iść z tobą? 
-Sama... Ale jak będę wrzeszczeć, to macie tam przyjść, zrozumiano? - nie czekając na odpowiedź, dzielnie ruszyła do drzwi. Zapukała, jednak nikt nie odpowiedział, więc delikatnie nacisnęła klamkę i weszła do środka. Były tam trzy osoby, pani doktor i dwie dziewczyny, około 20 lat. Jedna miała długie różowe, opadające na jej ramiona, druga kasztanowy kucyk. Z wyglądu nie były do siebie zbyt podobne, jednak było w nich coś, co wskazywało, że są siostrami. Kłóciły się z lekarką, która, sądząc po podobieństwie, była ich matką. 
-Ale mamo, Lizie pozwoliłaś przefarbować włosy, a mi nie! To nie fair! - brunetka tupnęła nogą. 
-Annie, kochanie, ale ty chcesz na biało-niebiesko, a ona na ciemno różowo, to zupełnie co innego - pani Evans westchnęła. 
-Nie biało-niebieskie tylko niebieskie z białymi końcówkami! To różnica! 
-Kochanie, odpowiedź dalej brzmi NIE - w tej chwili zauważyła Carmen - O, kochanie, to tobie mam zszyć tył głowy, tak? 
-Tak, ale czy to będzie bolało? 
-Zupełnie jakbym słyszała moje córki - uśmiechnęła się - Nie kochanie, to nie będzie bolało, nie trzeba też będzie wygolić włosów dookoła rany, wszystko będzie dobrze. Jesteś tu sama czy z kimś? Bo jeśli chcesz, to ktoś może tu wejść z tobą, wiesz? 
-Jestem tu z bratem i chłopakiem, znaczy przyjacielem - szybko sie poprawiła, a Annie i Liza zachichotały - To może ja pójdę po brata, dobrze? 
-Idź kochanie, idź - Carmen wyszła, a po chwili wróciła z Juanem Matą. 
-Ej, zaraz, my jesteśmy w ukrytej kamerze, prawda? Bo to nie może być prawda, to nie może być prawda - Annie patrzyła na nią z szeroko otwartymi oczami. 
-Ale jak nieprawda? Ja naprawdę jestem jej bratem - Juan był nieco zdziwiony - Moja nowa, niedawno odnaleziona siostrzyczka. 
-Człowieku, ja zwariuję, ty jesteś jednym z moich ulubionych piłkarzy i grasz w moim ukochanym klubie! Dasz mi autograf? 
-Yyyy, tak jasne... A jak mogę spytać, jakich piłkarzy jeszcze lubisz? 
-No bardzo lubię jeszcze Torresa i - przerwał jej wybuch śmiechu Carmen. 
-Annie, tak? Wyjdź na chwilę na korytarz, będziesz miała niespodziankę! 
-Czy ja mam się bać? 
-Nie, naprawdę! 
-No okey, a ty jak się nazywasz? 
-Ja jestem Carmen Fernandez Garcia i naprawdę jestem jego siostrą - pokazała na Juana. 
-Wow, dziewczyno, zazdroszczę ci życia, mieć takiego brata... Ja mam tylko Lizę - skrzywiła się i już jej nie było. Teraz Liza dziwnie na nią patrzyła. 
-Ej, wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale czy ty przypadkiem nie znasz One Direction? Bo jakoś tak cię kojarzę z jednego koncertu...
-Pewnie mi nie uwierzysz, ale przypadkiem znam. To ja jestem tą, którą wciągnęli wbrew jej woli na scenę w piżamie. 
-Naprawdę! Dziewczyno, teraz połowa fanek chce cię zabić! A poznałabyś mnie z nimi? Proszę, to moje marzenie! 
-Tak osobiście to nieradzę, mega wielcy idioci ale jeśli bardzo chcesz...
-Wow! Naprawdę? Kocham cię po prostu! - podbiegła do niej i uścisnęła ją - To jakoś się zdzwonimy, dobra? A ja teraz lecę opowiedzieć o tym wszystkim moim koleżankom! Ale będą mi zazdrościć! A mogę mieć jeszcze jedno pytanie? 
-Wal śmiało - Carmen uśmiechnęła się. Od razu złapała z siostrami dobry kontakt. 
-Jaka to była ta niespodzianka która czekała na korytarzu na Ann, ty ją już wcześniej znałaś? 
-Nie, po prostu tam czekał mój przyjaciel, a skoro to jeden z jej ulubionych piłkarzy...
-Aaaa, ten cały Torres, tak? Gada o nim na okrągło, chyba się w nim podkochuje! Ale i tak najbardziej kocha tego z lokami, też z Chelsea, no jak mu tam...
-David Luiz, kolejny mega debil. 
-A no właśnie, to ma prawie cały pokój w jego zdjęciach. Na urodziny kupiłam jej poduszkę z nim, to teraz nikomu nie pozwala jej tknąć. Raz Draco, nasz pies, prawie ją pogryzł, to Annie się wkurzyła i nie spuściła go do pokoju, musiał spać na wycieraczce. 
-Dobrze, wszystko jest przygotowane, więc Liz, proszę cię, wyjdź już, pogadacie sobie pózniej, a ty, kochanie, usiądź sobie tutaj, twój brat może usiąść obok, żeby trzymać cię za rękę, a ciebie nic nie będzie bolało - kobieta wciąż uśmiechała się miło, jednak Carmen nie była przekonana. Spojrzała z powątpiewaniem na Juana. Ten mocniej ścisnął ją za rękę i uśmiechnął się, dodając jej otuchy. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i do sali wparował zziajany Torres. 
-Caro, pomocy! Goni mnie tłum zwariowanych fanek, błagających o autograf! 
-A więc ty jesteś ten cały Torres? W sumie bez rewelacji, na zdjęciach wyglądasz lepiej. A jest tam moja siostra, taka podobna do mnie, tylko w koszulce Chelsea i w kucyku? 
-Jesr taka jedna, z brązowymi włosami, to chyba ta, tak? 
-Tak, to ona. 
-No to wyżebrała numer do Davida, chciała mój, ale odpuściła, jak się dowiedziała, że jestem z Caro - Carmen spojrzała na niego groźnie - No co, nie ode mnie, z gazety się dowiedziała, od jakiejś innej fanki. Generalnie, to one są jakieś mega nieogarnięte, połowa twierdziła, że gram w Barcelonie, druga połowa, że w Realu. Chyba tylko ze trzy wiedziały, gdzie naprawdę gram. 
-Okey, to pa Caro, jakoś się zdzwonimy, a ja lecę ratować Ann, bo znowu się w jakieś kłopoty wpakuje, buziaczki, cześć - Liza pomachała na dowidzenia i już jej nie było. 
-A ta z różowymi włosami to kto? 
-To Liza, jakoś do nas wpadnie, bo chce poznać debili. 
-To może na trening z nami pójdzie? 
-Nie, nie tych debili, Annie chce was poznać, a Liza Niallera i spółkę. 
-Czy mogłabym prosić cię o wyjście? Bo, jeśli niezauważyłeś, to szpital, a nie miejsce spotkań - lekarka powoli traciła cierpliwość - Usiądź łaskawie, albo będę musiała dać ci coś na uspokojenie! - w tej chwili drzwi otworzyły się ponownie. 
~~~~~
Prawie nikt nie komentuje :( Smutam się :c W tym rozdziale dołączyły dwie nowe bohaterki, Annie i Liza Evans :) Liza na prośbę Liz A, a Annie na prośbę An ;D Mam nadzieję, że nie jesteście złe, że zrobiłam was siostrami ;* Bohaterów postaram się dodać, jak tylko zorientuję się, jak się dodaje zakładki, bo nie umiem :/ Pomoże ktoś? Będę wdzięczna ;3