Do sali wszedł młody lekarz.
-Witaj Katherine, teraz moja zmiana - uśmiechnął się miło.
-Jesteś pewny, że dasz radę? To wyjątkowo trudny przypadek - lekarka nie wyglądała na przekonaną.
-Nie z takimi rzeczami już sobie radziłem, a pacjętkę już dobrze znam - puścił oko do Carmen - Poznajesz mnie, Caro?
-Luca! Hej, nie poznałam cię! - uścisnęła go - Pracował w barcelońskim szpitalu, a ja byłam tam częstą klientką - wyjaśniła zaskoczonym chłopakom.
-Skoro tak, powodzenia, Lucasie, pamiętaj, że ostrzegałam - szybko wzięła swoje rzeczy i wyszła z gabinetu. Luca postanowił zignorować jej wypowiedź.
-A jak tam żebra, nic poważnego?
-Nie, szybko się zrosły, dzięki, jesteś mistrzem.
-To moja praca. Dobra, siadaj, nic nie będzie bolało - widząc jej niezdecydowanie, dodał - Carmen... No mi nie ufasz? Weź...
-Tobie ufam - uśmiechnęła się - Okey, to gdzie mam usiąść?
-Tam - uśmiechnął się do niej i wskazał jej miejsce. Carmen usiadła. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby i złapała rękę Torresa tak mocno, że wbiła mu paznokcie w skórę, jednak on nawet się nie skarżył. Po 15 minutach odważyła się otworzyć oczy. Spojrzała z wachaniem na lekarza.
-Luca?
-Tak, coś się stało?
-Nic, tylko... Kiedy zaczniesz mi to zszywać?
-Już skończyłem - uśmiechnął się szeroko.
-Więc możemy już iść? Super, bo jestem już głodny. Chyba zostało jeszcze to moje spaghetti, tak? - Juan wyraźnie się ucieszył.
-No tak, możemy, a ty Fer, gdzie masz dzieci?
-Dzieci, dzieci... Cholera, zgubiłem dzieci! Olalla mnie zabije! Chociaż... Nie, ona tylko by się ucieszyła...
-Fer, nie myśl już o niej! - Carmen złapała go za ramiona i potrząsnęła. W jej oczach było widać ból. Olalla dalej była ważna dla Torresa. Kiedy ktoś jest dla nas ważny, na zawsze taki pozostanie, nie ważne, ile bólu nam przyniesie. Przecież ją kochał, była dla niego ideałem. Co tam jakaś głupia Carmen, mała siostrzyczka jego przyjaciela, kiedy ma się prawdziwą miłość! Fernando chyba wyczuł jej myśli.
-Ej, mała, Olalla nic dla mnie nie znaczy! Po tym, jak mnie potraktowała... To po prostu taki nawyk! - musnął ustami jej usta - Teraz ważna jesteś tylko ty!
-Torres, tylko jej nie skrzywdź - Juan spojrzał na niego spode łba - Bo ostrzegam, chociaż jesteś moim przyjacielem, to jestem jej bratem i jak z tobą skończę, to nie będzie już co zbierać! I ma przez ciebie nie płakać, rozumiesz?
-Nie będzie, obiecuję - chciał ją pocałować, jednak Carmen odsunęła się - A tobie co?
-Dzieci, zapomniałeś?
-No tak, dzieci! Cholera, znowu zapomniałem o dzieciach!
-Idiota - powiedziała, siląc się na powagę, jednak jej to nie wyszło. Wybuchła niekontrolowanym śmiechem - Przepraszam, głupawka, ale naprawdę, jak można zgubić własne dzieci a potem jeszcze o nich zapomnieć?!
-To mi może pomóż ich szukać a nie się śmiejesz? - spytał z obrażoną miną.
-Dobra... - westchnęła - A masz chociaż jakiś pomysł, gdzie mogą być?
-Nie mam... Juan, to ty zawsze masz jakieś pomysły, ty coś wymyśl.
-No dobra... - Juan podrapał się po nosie, to zawsze pomagało mu się skupić - Mam! Caro, masz numer do tej fanki Chelsea, siostry tej różowej?
-Nie mów na nią różowa, ona ma imię! A do Annie nie mam numeru, tylko do Lizy, a po co ci? Przecież masz dziewczynę - spojrzała na niego podejrzliwie.
-Nie, ale to nie o to chodzi!
-To dobrze, bo ona woli mnie albo Luiza - do rozmowy, ze śmiechem wtrącił się Torres.
-Ty to się nie wychylaj, tylko myśl jak dzieci znaleźć! - Carmen walnęła go łokciem w żołądek, patrząc na niego morderczym wzrokiem.
-No cóż Caro, taka prawda, co mogę poradzić, że jestem taki piękny? - znowu dostał od niej z łokcia.
-Obetnij włosy, najlepiej sam, to ci z pewnością pomoże - pokpiwał sobie z niego Juan.
-Serio? No cóż, może nie sam, ale może jeśli je tutaj trochę podetnę...
-Nie! - przerwali mu, a Juan dodał - Stary, nie dość, że z tobą mieszkam, to jeszcze gram w jednej drużynie! Chyba nie chcesz, żebym miał odruch wymiotny, kiedy tylko na ciebie spojrzę?
-No dobra - Torres zrobił smutną minkę. Wyglądał przy tym jak mały chłopiec, któremu zabrali lizaka. Kochał zmieniać fryzurki prawie tak samo jak Neymar - A ty Caro, jak uważasz?
-Uważam tak samo, jak mój kochany braciszek, jak się obetniesz, to ci naprawdę coś zrobię! Jesteś El Niño, ty nie możesz obciąć włosów, rozumiesz?! To twój znak charakterystyczny! Tak samo jak tatutaże Olalla i Nora na rękach i liczba 9!
-Tatuaże powiadasz? - uśmiechnął sie porozumiewawczo do Juana i pokazał jej ręce. Carmen przyjżała im się uważnie. Liczba 9 na wewnętrznej stronę prawego przedramienia była, jego imię w języku Tengwar rownież. Mimo to, miała wrażenie, że coś nie gra. Odwróciła jego ręce, tak, aby spojrzeć na ich zewnętrzną stronę. Imię córki jest, ale na drugim ramieniu... Bingo! Miejsce, gdzie wcześniej było imię narzeczonej, było puste miejsce.
-Czy ty usunąłeś sobie Olallę? Znaczy się, jej imię? No wiesz o co chodzi! Ale ty sobie ją usunąłeś?
-Nie, głupolu, poprawiłem niewidzialnym atramentem - roześmiał się, jednak zaraz tego pożałował. Carmen z miną seryjnego zabójcy walnęła go zwiniętą w rulon gazetą w jaja. Kiedy chłopak zwijał się z bólu na podłodze, Carmen uklękła koło niego.
-To za tego głupola, było mnie nie drażnić. No wstawaj już, chyba nie bolało aż tak bardzo - na wpół spytała na wpół stwierdziła. Torres spojrzał na nią z rozczarowaniem i bólem w oczach.
-Dziewczyno, ty nie wiesz, jak to boli. A to boli bardzo bardzo bardzo bardzo! Chcesz, żebym już nigdy nie miał dzieci?
-Taaa, dzieci ci się zachciało - prychnęła - Ciekawe z kim, bo chyba już nie z Olallą... Ale najpierw znajdź te, które już masz, chodź, pomogę ci - podała mu rękę, aby pomóc mu wstać - Oprócz tego ciesz się, że gazetą, a nie trampkiem, bolałoby jeszcze bardziej - uśmiechnęła się. Kiedy się uśmiechała, nie dało się na nią gniewać. Miała cudowny uśmiech, ogólnie była piękna. Ale nie za to ją kochał. Kochał ją, bo była wyjątkowa, jak przyjaciółka, siostra i dziewczyna w jednym. Wygłupiali się jak małe dzieci, rozmawiali jak najlepsi przyjaciele, kłócili jak stare małżeństwo i dokuczali sobie jak najlepsi kumple. To była właśnie jedna z takich sytuacji. Wstał, podciągając się na jej ręce. Chciał ją pocałować, ale ledwo dotknął ustami jej ust, dostał z liścia.
-Au! Co znowu?
-Dzieci debilu - przewróciła oczami - Już wiem, gdzie są, ale ty musisz skombinować bilet na środowy mecz i randkę z Davidem Luizem.
-Ale ty bilet już masz! To znaczy, nie potrzebujesz, biletu, bo będziesz siedziała z nami na ławce rezerwowej! W po co ci randka z Luizem? Ja ci już nie wystarczam?
-Nie dla mnie debilu, dla Annie - strzeliła facepalma - Dzieci są u nich, mam adres, zaraz tam pojedziemy. A ty musisz jej się jakoś odwdzięczyć!
-Dobra dobra, coś skombinuję... A ty nie byłaś przypadkiem umuwiona z dziewczynami na zakupy?
-O cholera! Bo dzisiaj jest ta gala! I miałam kupić sukienkę!
-O cholera, no tak! Nie ma szans, ja się nie wyrobię! A muszę jeszcze pójść do Miguela, żeby mi fryzurę zrobił! Co się tak szczerzysz Mata? - warknął na przyjaciela.
-A nie pomyślałeś, że Rafa może oddelegować kogoś innego zamiast was na tą galę? Przecież Carmen jest kontuzjowana - uśmiechnął się z wyższoscią.
-Brachu! No ja cię chyba ucałuję! Albo nie, lepiej nie, bo jeszcze Sergio będzie zazdrosny... No ale przynajmniej cię przytulę! - z całej siły uściskał przyjaciela.
-No weź, bo mi żebra połamiesz debilu! Też cię kocham, stary!
-Ja ciebie też, ale nie mów mu tegu, bo cię będzie chciał zabić!
-Ja też was kocham, debile jedni!
-Caro, my ciebie też, nasz ty głupolu kochany! - Carmen została wciągnięta do ich uścisku. Przez kolejnych kilka kolejnych minut ściskali się, a kiedy się puścili, każdy miał łzy w oczach.
~~~~~
Jest już kolejny rozdział, muszę przyznać, że popłakałam się podczas pisania :') Ale to taki dobry płacz, ze wzruszenia ;> Bohaterów dodam, jak będę miała komputer, chociaż z pewnością większość z was zdziwi, że pojawi się w nich Sergio Ramos ;)
PS.: Lubicie Sernando? Ja uwielbiam, jest moją ukochaną parką, na równi z Fabrique i Mesillą ;D Jeśli chcecie, następnym razem mogę dodać kilka zdjęć Sernando, które udało mi się zgromadzić ;*
PPS.: Na Spain Love Story On Camp Nou, ma niedługo pojawić się nowy rozdział ;) Muszę was niestety zmartwić, będzie krótkie i ostatni, potem będzie już tylko epilog :( Przepraszam, ale nie mam już pojęcia, jak to dalej ciągnąć :< Bardzo zżyłam się z tym blogiem, ciężko będzie mi go skończyć, szczególnie, że obiecałam, że będzie do 50 :'( Ale uważam, że pisanie go na siłę po prostu nie ma sensu :(
PPPS.: #ÀnimsTito :'( Będziemy tęsknić, trenerze :'( Nigdy o tobie nie zapomnimy :'(
świetny rozdział uwielbiam "styl" w jakim piszesz
OdpowiedzUsuńSernando to chyba mój ulubiony "bromans"
co do Tito
jestem Madridistą ale jak wczoraj przeczytałam że odchodzi to mnie dosłownie zatkało zaczęłam się jąkać #AnimoTito
rozdział super :D
OdpowiedzUsuńTorres zapominający o dzieciach - hahahahaha XD
mam nadzieję, że szybko dadasz kolejny rozdział ^^
hahaha Torres mnie rozwalił :D jak można zapomnieć o dzieciach...:D świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńJak Fernando mógł zapomnieć własnych dzieci? :O Nie rozumiem XD
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Sergia to bardzo się cieszę, że się pojawi :P
Zapraszam do siebie na nowego bloga: http://tak-trudo-ci-wybaczyc.blogspot.com/
Fajne :) Ale czekam na Nialla
OdpowiedzUsuń